Piłkarskie transfery. Coś, co niejednego emocjonuje bardziej, niż sam mecz. Śledząc twittera i czytając różne fora mam wrażenie, że dla wielu sezon to tylko dodatek do okienek transferowych i najlepiej byłoby dla nich, gdyby to liga trwała 2 miesiące po to, by transfery można było robić przez kolejne 10. Football Manager to kapitalna gra, ale dla zbyt wielu osób jest wiernym odzwierciedleniem rzeczywistości. Klik – kupiłem, klik – sprzedałem, klik – mam listę możliwych transferów, klik – skaut w Azji, klik – drugi skaut w Ameryce Południowej i gramy. Czasami sam ulegam pokusie, dziwię się, że klub X nie interesuje się graczem Y, albo sprzedaje zawodnika Z. A tymczasem światek transferowy to matnia. To skomplikowane środowisko, a dopięcie transferu wymaga niebywałych wręcz zabiegów i wielu tygodni bądź nawet miesięcy przygotowań. Nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Pamiętajcie o tym. A najlepiej spróbujcie porozmawiać z kimś, kto siedzi w tym na co dzień. Momentalnie sprowadzi Was na ziemię i sprawi, że nabierzecie niezbędnej pokory w stosunku do własnej wiedzy. Polecam każdemu.
Skrzywienie Football Managerem sprawia, że praca dyrektora sportowego jawi się większości jako najfajniejsze zajęcie na świecie i wcale nie takie trudne, zwłaszcza dla kogoś, kto z Hartlepoolem w 8 sezonów wygrał Ligę Mistrzów. Wirtualną, bo wirtualną, ale wygrał, a każdy transfer który przeprowadził, to był strzał w 10-tkę. Dyrektorzy sportowi nie mają jednak cyfrowej rozpiski gracza w skali 1-20. Nie wiedzą, czy dany napastnik ma „wykończenie akcji” na poziomie 18, czy jednak 12, a środkowy obrońca ustawia się na 15, a nie jednak na 9. Oczywiście, zawodników, których chce się pozyskać, prześwietla się możliwie jak najdokładniej, ale w rzeczywistości nigdy nie odkryje się wszystkich wskaźników. I to właśnie dlatego trafiają się często takie nieudane ruchy transferowe, jak te, o których zaraz opowiem. Kryteriów, dla których dany transfer można uznać za nieudany, jest wiele. A to można grubo przepłacić zawodnika, a to niejasne okoliczności sprawiają, że w nowym klubie gra dwie klasy gorzej niż w poprzednim, a to umowa transferowa została skonstruowana w sposób katastrofalny, a to sprowadzono zawodnika, a pozycję, na którą w zasadzie nie był potrzebny… Zapoznajcie się z moją – a więc mocno subiektywną – listą najgorszych transferów w Bundeslidze w minionym sezonie.
- Simon Zoller (Köln)
Pozycja Zollera w Kolonii? Najczęściej siedząca…
Przychodził z Kaiserslautern jako wielka nadzieja. W 2. Bundeslidze radził sobie bardzo dobrze (zdobył 13 goli), jego transfer (3 mln €) pochłonął ok. 40% wszystkich wydatków Kolonii na wzmocnienia przed sezonem. Wydawało się, że w zasadzie z automatu należy mu się miejsce w pierwszym składzie. Nic z tego. Grywał bardzo mało, a kiedy już grał, to mówiąc oględnie – nie błyszczał. Trener Stöger twierdził, że Zoller za bardzo chce i narzuca sobie zbyt wielką presję. Przez całą rundę strzelił ledwie jednego gola (choć bardzo cennego, bo w wygranym 2:1 meczu z Borussią Dortmund) i bez żalu został w zimie oddany na wypożyczenie do Kaiserslautern. Tam też nie grał tak, jak przed transferem. Teraz wrócił do Kolonii i postara się znowu powalczyć o skład, choć konkurencję ma już znacznie mocniejszą niż przed rokiem.
- Adam Szalai (Hoffenheim)
Póki co, Adam w drużynie Hoppa nie poSzalai…
„Ulubieniec” Tomasza Hajty jeszcze z czasów, gdy grał w Schalke. Po naprawdę dobrym okresie gry w Mainz przeszedł za 8 mln € do Schalke, gdzie jednak nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Po roku przygarnęło go Hoffenheim wykładając na niego 6 milionów € i… było jeszcze gorzej. Szalai zaliczył przez cały sezon tylko 4 gole, co przy tak skutecznej ekipie jak Hoffenheim i tak kapitalnych partnerach w ofensywie jak Volland i Firmino, jest naprawdę mizernym dorobkiem. Prasa niemiecka nie miała dla niego litości określając go mianem Transfer-Flop, czyli wpadki transferowej, a Bild, oceniając wszystkie transfery Hoffenheim z minionego sezonu, przyznał mu 6, czyli najgorszą ocenę, jaką tylko można w Niemczech przyznać. Gisdol próbował go w mediach bronić na wszelkie sposoby, zaklinał rzeczywistość twierdząc, że Szalai wkrótce zacznie strzelać, przypominał casusy Dosta i Lewandowskiego, ale chyba sam nie do końca wierzył w możliwości Węgra, skoro wolał wystawiać w pierwszym składzie topornego Schipplocka.
- Nicklas Bendtner (Wolfsburg)
…
No cóż… Lord to lord. A to zaśpi na trening i spóźni się na niego o godzinę akurat w sytuacji, gdy następnego dnia ma wyjść w pierwszym składzie, a to wrzuci jakąś „zabawną” fotkę na instagrama… Chyba nikt nie traktuje go już jak poważnego piłkarza. Ba, on sam siebie już chyba nawet tak nie traktuje. Zadziwiający transfer Wilków, którzy mając u siebie łykowatego Dosta dobrali mu do na podmiankę właśnie Duńczyka. W lidze grywał ogony – ustrzelił przez cały sezon tylko jednego gola – lepiej za to poszło mu w Lidze Europy, gdzie aż czterokrotnie trafiał do siatki. Bendtner wiadomo – ma swój świat glamourowy świat. Garnitury, fryzury, high-life i dopiero gdzieś tam w tle piłka.
- Aaron Hunt (Wolfsburg)
Ciekawe, czy Hunt faktycznie powoli schodzi już ze sceny?
Przychodził do Wolfsburga jako absolutna gwiazda Werderu. Z Huntem jest tylko taki problem, że tak naprawdę nie wiadomo, jaka jest jego optymalna pozycja. Próbowano go na 10 i na obu skrzydłach – nie podołał nigdzie, a ponieważ nie kosztował nic, to bez żalu posadzono go na ławkę. W całym sezonie rozegrał ledwie 832 minuty, czyli – gdyby je podzielić na pełne mecze – 8 spotkań. Diabelnie mało. Nie pomogła mu też z pewnością kontuzja kolana, której nabawił się w lutym i przez którą musiał pauzować praktycznie do końca sezonu. W trakcie sezonu pojawiały się informacje, że Hunt chętnie wróciłby z powrotem do Bremy, ale w Werderze już nikt na niego nie czeka. A innych chętnych na niego też nie widać.
- Adrian Ramos (Borussia D.)
Nie tak Kolumbijczyk wyobrażał sobie swoją karierę w BVB…
Mimo wszystko dziwny to był transfer. Fakt, Ramos do samego końca walczył z Lewandowskim o tytuł króla strzelców w sezonie 2013/2014, ale wydanie 10 mln € na 28-letniego zawodnika, niezweryfikowanego w zasadzie na wyższym niż Hertha poziomie wydawało się wbrew założeniom polityki transferowej BVB. Ramos znany jest z tego, że kapitalnie gra głową, pytanie tylko, czy akurat ten atut jest przy sposobie gry BVB najistotniejszy u napastnika. 2 gole w lidze i 3 w Lidze Mistrzów to zdecydowanie poniżej oczekiwań. Jego „najlepsza” akcja w tym sezonie to… wyłudzenie prawa jazdy. Ramos posiadał jedynie kolumbijskie uprawnienia do kierowania pojazdem, a na niemiecki egzamin posłał kolegę. Tyle że białego. Cena? 30 tysięcy €…
- John Heitinga (Hertha)
Kompletna pomyłka. A tak się w Berlinie cieszono na ten transfer…
Ileż było euforii w Berlinie rok temu, kiedy za 3,5 mln € udało się sprowadzić doświadczonego Holendra do Herthy. Ba, pojawiały się nawet pomysły, bo natychmiast zrobić z niego kapitana. Führungsspieler! – grzmiała niemiecka prasa (czyli lider). Heitinga dostał trzeci najwyższy kontrakt w zespole (po Kalou i Stockerze), podpisał umowę do 2016 i miał być opoką, na której Hertha oprze całą defensywę. Nic z tego. Po bardzo przeciętnych występach na początku sezonu usiadł na ławkę i do końca sezonu bardzo rzadko się z niej podnosił. Luhukay wolał wystawiać w jego miejsce na środek obrony Jensa Hegelera – zawodnika grającego w zasadzie wszędzie, ale akurat nie tam. Miał ku temu podstawy – Heitinga ze wszystkich defensywnych graczy Herthy notował najgorszy wskaźnik wygranych pojedynków. Nic więc dziwnego, że w Berlinie z ulgą przyjęto zainteresowanie Ajaksu. Ulga była tak wielka, że puszczono go do Amsterdamu za darmo mimo ważnego kontraktu.
- Sidney Sam (Schalke)
Sidney sam w Gelsenkirchen. Pytanie, czy jego organizm jest jeszcze w stanie stawić czoła wymaganiom Bundesligi…
Piałem z zachwytu nad tym transferem. 2,5 mln za takiego piłkarza wydawało się nie lada promocją. Po fantastycznym w jego wykonaniu początku sezonu 2013/2014, kiedy to po 12 meczach w Bundeslidze miał na koncie 7 goli i 5 asyst trafił nawet do kadry, w listopadzie 2013 przyplątała mu się kontuzja naderwania mięśnia w lewym udzie i to był w zasadzie początek końca (?) jego wielkiej kariery. Od tamtej pory co chwilę ma problemy z urazami, dokuczało mu już w zasadzie wszystko – plecy, prawe udo, łydki… Wracał na chwilę i znów wypadał. I tak w kółko. Nic dziwnego, że jak już wchodził na boisko, to nie prezentował nawet ułamka tego, co pokazywał w barwach Leverkusen. W Schalke szybko go skreślono. Teraz był bardzo bliski przenosin do Eintrachtu, niestety nie zdał testów medycznych. Stwierdzono u niego problemy z kręgosłupem, kłopoty z pracą nerek i krew w moczu… Na domiar złego, w ranek poprzedzający badania we Frankfurcie przyrżnął samochodem podczas manewru nawracania w… uliczną latarnię, co kosztowało go parę ładnych tysięcy €. Niebywały pechowiec.
- Nicolai Müller (HSV)
Miało być ok, ale niestety nie było. Wielkie rozczarowanie w Hamburgu.
Rok temu jeden z moich ulubionych graczy. Kiedy się okazało, że przechodzi do Hamburga byłem przekonany, że wreszcie w HSV wiedzą, co robią. Müller był zawodnikiem, pod którego ułożona była niemal cała ofensywa Mainz. Nominalnie prawoskrzydłowy, bardzo dobrze radził sobie także jako fałszywa 9 (coś jak Volland). Tymczasem miniony sezon w HSV to kompletna klapa. W lidze zdobył ledwie jednego gola, częstokroć zbierał wręcz tragiczne oceny ze swoje mecze, marnował najprostsze sytuacje strzeleckie, o ile w ogóle do nich dochodził, bo z reguły grał klasyczne alibi. Chował się gdzieś pod linią, a jeśli już piłka jakimś cudem go znalazła, to oddawał ją szybko do najbliższego. Müller idealnie obrazuje powszechny w Niemczech pogląd, że piłkarze idący do Hamburga zapominają zupełnie, jak się gra w piłkę. Za czasów gry w Mainz wymieniano go nawet w szerokim kręgu reprezentacji, teraz do kadry ma mniej więcej tak samo blisko, jak przykładowy Przemysław Pitry u nas. Trzeba też jednak dodać, że to właśnie on zdobył bramkę dla HSV w dogrywce meczu barażowego w Karlsruhe, która zadecydowała o tym, że Hamburg nadal będzie bawił i rozśmieszał fanów Bundesligi w nadchodzącym sezonie.
- Lewis Holtby (HSV)
Najbardziej pamiętna akcja Holtby’ego w tym sezonie, czyli tłumaczenie wściekłym kibicom po fatalnym meczu z Wolfsburgiem, że piłkarz też przecież może mieć słabszy dzień…
W tym przypadku nawet nie chodzi o to, że Holtby grał słabo. Zdążył już bowiem wszystkich do tego przyzwyczaić. Chodzi o sposób przeprowadzenia tego transferu. Typowe made by HSV, czyli jak mawia Janek Tomaszewski – kupy to się nie trzyma, albo inaczej – trzyma się tylko kupy. Po pierwsze – Holtby to ani porządna 6, ani typowa 8. Może 10, ale taka bez liczb, czyli nic nie warta. W Hamburgu też nie bardzo wiedzieli, co z nim zrobić i rzucali go po najróżniejszych pozycjach. A to lewa, a to środek, a to prawa, a to skrzydłowy, a to klasyczny boczny, a to 10, a to 6/8… Trudno w takiej sytuacji o dojście do optymalnej formy. Po drugie jednak i zdecydowanie ważniejsze – przedziwny to był transfer. Został on przeprowadzony na mocy klauzuli automatycznego wykupu, która wchodziła w życie po rozegraniu przez wypożyczonego z Tottenhamu Hotby’ego… trzech meczów ligowych (!). Tym samym na koniec sezonu Tottenham otrzymał od HSV 6,5 mln € za gracza, za którego po takim sezonie nie powinien dostać nawet 500 tys… To jest HSV, tego nie zrozumiesz.
- Ciro Immobile (Borussia D.)
Także tego…
Można pisać, że nie dostał prawdziwej szansy, choć ja absolutnie się z tym nie zgadzam. Przychodził w glorii króla strzelców Serie A. Kosztował blisko 20 mln €. Od takiego gracza można chyba wymagać, by wszedł od razu do składu i zaczął funkcjonować w zespole. Można mówić, że nie pasował swoim profilem do gry BVB. Ale czy kogoś interesowało to, że Lewandowski w Bayernie grał na jesieni zupełnie nie tak, jak lubi i potrafi? To Lewandowski miał się dopasować do zespołu, a nie zespół do Lewandowskiego. I już nawet pal licho to, że Włoch nie potrafił przekonać do siebie na boisku. Jeszcze bardziej nie potrafił tego zrobić poza nim. Najpierw narzekał publicznie na mentalność Niemców i ich chłodny sposób bycia (słynne żale na brak wspólnych obiadków…), później, gdy pojawiła się informacja o zainteresowaniu nim Napoli, nawet nie próbował udawać, że zależy mu na dobrej grze dla BVB. Czara goryczy przelała się jednak w ostatnich dniach, kiedy Immobile w dziecinny sposób próbował wymusić na szefostwie transfer do Sevilli. A to zaspał (?) na oficjalny termin prasowy drużyny, a to na lotnisku ostentacyjnie manifestował swoją niechęć do zespołu siedząc samotnie w odległości kilkudziesięciu metrów od reszty, a to przed samym meczem sparingowym zgłosił uraz i wymigał się od gry, mimo iż nikt w klubie nie potrafił powiedzieć, co to za nagła kontuzja mu się przyplątała. Jego słaba postawa na boisku i fatalna poza nim, nie pozostawiła Borussii żadnego wyjścia – kapryśny Włoch zostanie oddany za 12 mln € do Sevilli, przy czym w pierwszym roku będzie to wypożyczenie warte 3 mln €, a po sezonie Sevilla dopłaci kolejne 9. Niewykluczone, że gorący klimat Andaluzji wpłynie na niego korzystniej niż surowe krajobrazy Zagłębia Ruhry…