Flop Ten, czyli transferowe niewypały minionego sezonu w Bundeslidze

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Piłkarskie transfery. Coś, co niejednego emocjonuje bardziej, niż sam mecz. Śledząc twittera i czytając różne fora mam wrażenie, że dla wielu sezon to tylko dodatek do okienek transferowych i najlepiej byłoby dla nich, gdyby to liga trwała 2 miesiące po to, by transfery można było robić przez kolejne 10. Football Manager to kapitalna gra, ale dla zbyt wielu osób jest wiernym odzwierciedleniem rzeczywistości. Klik – kupiłem, klik – sprzedałem, klik – mam listę możliwych transferów, klik – skaut w Azji, klik – drugi skaut w Ameryce Południowej i gramy. Czasami sam ulegam pokusie, dziwię się, że klub X nie interesuje się graczem Y, albo sprzedaje zawodnika Z. A tymczasem światek transferowy to matnia. To skomplikowane środowisko, a dopięcie transferu wymaga niebywałych wręcz zabiegów i wielu tygodni bądź nawet miesięcy przygotowań. Nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Pamiętajcie o tym. A najlepiej spróbujcie porozmawiać z kimś, kto siedzi w tym na co dzień. Momentalnie sprowadzi Was na ziemię i sprawi, że nabierzecie niezbędnej pokory w stosunku do własnej wiedzy. Polecam każdemu.

Skrzywienie Football Managerem sprawia, że praca dyrektora sportowego jawi się większości jako najfajniejsze zajęcie na świecie i wcale nie takie trudne, zwłaszcza dla kogoś, kto z Hartlepoolem w 8 sezonów wygrał Ligę Mistrzów. Wirtualną, bo wirtualną, ale wygrał, a każdy transfer który przeprowadził, to był strzał w 10-tkę. Dyrektorzy sportowi nie mają jednak cyfrowej rozpiski gracza w skali 1-20. Nie wiedzą, czy dany napastnik ma „wykończenie akcji” na poziomie 18, czy jednak 12, a środkowy obrońca ustawia się na 15, a nie jednak na 9. Oczywiście, zawodników, których chce się pozyskać, prześwietla się możliwie jak najdokładniej, ale w rzeczywistości nigdy nie odkryje się wszystkich wskaźników. I to właśnie dlatego trafiają się często takie nieudane ruchy transferowe, jak te, o których zaraz opowiem. Kryteriów, dla których dany transfer można uznać za nieudany, jest wiele. A to można grubo przepłacić zawodnika, a to niejasne okoliczności sprawiają, że w nowym klubie gra dwie klasy gorzej niż w poprzednim, a to umowa transferowa została skonstruowana w sposób katastrofalny, a to sprowadzono zawodnika, a pozycję, na którą w zasadzie nie był potrzebny… Zapoznajcie się z moją – a więc mocno subiektywną – listą najgorszych transferów w Bundeslidze w minionym sezonie.

  1. Simon Zoller (Köln)

simon-zoller

Pozycja Zollera w Kolonii? Najczęściej siedząca…

Przychodził z Kaiserslautern jako wielka nadzieja. W 2. Bundeslidze radził sobie bardzo  dobrze (zdobył 13 goli), jego transfer (3 mln €) pochłonął ok. 40% wszystkich wydatków Kolonii na wzmocnienia przed sezonem. Wydawało się, że w zasadzie z automatu należy mu się miejsce w pierwszym składzie. Nic z tego. Grywał bardzo mało, a kiedy już grał, to mówiąc oględnie – nie błyszczał. Trener Stöger twierdził, że Zoller za bardzo chce i narzuca sobie zbyt wielką presję. Przez całą rundę strzelił ledwie jednego gola (choć bardzo cennego, bo w wygranym 2:1 meczu z Borussią Dortmund) i bez żalu został w zimie oddany na wypożyczenie do Kaiserslautern. Tam też nie grał tak, jak przed transferem. Teraz wrócił do Kolonii i postara się znowu powalczyć o skład, choć konkurencję ma już znacznie mocniejszą niż przed rokiem.

  1. Adam Szalai (Hoffenheim)

szalai

Póki co, Adam w drużynie Hoppa nie poSzalai…

„Ulubieniec” Tomasza Hajty jeszcze z czasów, gdy grał w Schalke. Po naprawdę dobrym okresie gry w Mainz przeszedł za 8 mln € do Schalke, gdzie jednak nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Po roku przygarnęło go Hoffenheim wykładając na niego 6 milionów € i… było jeszcze gorzej. Szalai zaliczył przez cały sezon tylko 4 gole, co przy tak skutecznej ekipie jak Hoffenheim i tak kapitalnych partnerach w ofensywie jak Volland i Firmino, jest naprawdę mizernym dorobkiem.  Prasa niemiecka nie miała dla niego litości określając go mianem Transfer-Flop, czyli wpadki transferowej, a Bild, oceniając wszystkie transfery Hoffenheim z minionego sezonu, przyznał mu 6, czyli najgorszą ocenę, jaką tylko można w Niemczech przyznać. Gisdol próbował go w mediach bronić na wszelkie sposoby, zaklinał rzeczywistość twierdząc, że Szalai wkrótce zacznie strzelać, przypominał casusy Dosta i Lewandowskiego, ale chyba sam nie do końca wierzył w możliwości Węgra, skoro wolał wystawiać w pierwszym składzie topornego Schipplocka.

  1. Nicklas Bendtner (Wolfsburg)

bendtner

No cóż… Lord to lord. A to zaśpi na trening i spóźni się na niego o godzinę akurat w sytuacji, gdy następnego dnia ma wyjść w pierwszym składzie, a to wrzuci jakąś „zabawną” fotkę na instagrama… Chyba nikt nie traktuje go już jak poważnego piłkarza. Ba, on sam siebie już chyba nawet tak nie traktuje. Zadziwiający transfer Wilków, którzy mając u siebie łykowatego Dosta dobrali mu do na podmiankę właśnie Duńczyka. W lidze grywał ogony – ustrzelił przez cały sezon tylko jednego gola – lepiej za to poszło mu w Lidze Europy, gdzie aż czterokrotnie trafiał do siatki.  Bendtner wiadomo – ma swój świat glamourowy świat. Garnitury, fryzury, high-life i dopiero gdzieś tam w tle piłka.

  1. Aaron Hunt (Wolfsburg)

hunt

Ciekawe, czy Hunt faktycznie powoli schodzi już ze sceny?

Przychodził do Wolfsburga jako absolutna gwiazda Werderu. Z Huntem jest tylko taki problem, że tak naprawdę nie wiadomo, jaka jest jego optymalna pozycja. Próbowano go na 10 i na obu skrzydłach – nie podołał nigdzie, a ponieważ nie kosztował nic, to bez żalu posadzono go na ławkę. W całym sezonie rozegrał ledwie 832 minuty, czyli – gdyby je podzielić na pełne mecze – 8 spotkań. Diabelnie mało. Nie pomogła mu też z pewnością  kontuzja kolana, której nabawił się w lutym i przez którą musiał pauzować praktycznie do końca sezonu. W trakcie sezonu pojawiały się informacje, że Hunt chętnie wróciłby z powrotem do Bremy, ale w Werderze już nikt na niego nie czeka. A innych chętnych na niego też nie widać.

  1. Adrian Ramos (Borussia D.)

ramos

Nie tak Kolumbijczyk wyobrażał sobie swoją karierę w BVB…

Mimo wszystko dziwny to był transfer. Fakt, Ramos do samego końca walczył z Lewandowskim o tytuł króla strzelców w sezonie 2013/2014, ale wydanie 10 mln € na 28-letniego zawodnika, niezweryfikowanego w zasadzie na wyższym niż Hertha poziomie wydawało się wbrew założeniom polityki transferowej BVB. Ramos znany jest z tego, że kapitalnie gra głową, pytanie tylko, czy akurat ten atut jest przy sposobie gry BVB najistotniejszy u napastnika. 2 gole w lidze i 3 w Lidze Mistrzów to zdecydowanie poniżej oczekiwań. Jego „najlepsza” akcja w tym sezonie to… wyłudzenie prawa jazdy. Ramos posiadał jedynie kolumbijskie uprawnienia do kierowania pojazdem, a na niemiecki egzamin posłał kolegę. Tyle że białego. Cena? 30 tysięcy €…

  1. John Heitinga (Hertha)

heitinga

Kompletna pomyłka. A tak się w Berlinie cieszono na ten transfer…

Ileż było euforii w Berlinie rok temu, kiedy za 3,5 mln € udało się sprowadzić doświadczonego Holendra do Herthy. Ba, pojawiały się nawet pomysły, bo natychmiast zrobić z niego kapitana. Führungsspieler! – grzmiała niemiecka prasa (czyli lider). Heitinga dostał trzeci najwyższy kontrakt w zespole (po Kalou i Stockerze), podpisał umowę do 2016 i miał być opoką, na której Hertha oprze całą defensywę. Nic z tego. Po bardzo przeciętnych występach na początku sezonu usiadł na ławkę i do końca sezonu bardzo rzadko się z niej podnosił. Luhukay wolał wystawiać w jego miejsce na środek obrony Jensa Hegelera – zawodnika grającego w zasadzie wszędzie, ale akurat nie tam. Miał ku temu podstawy – Heitinga ze wszystkich defensywnych graczy Herthy notował najgorszy wskaźnik wygranych pojedynków. Nic więc dziwnego, że w Berlinie z ulgą przyjęto zainteresowanie Ajaksu. Ulga była tak wielka, że puszczono go do Amsterdamu za darmo mimo ważnego kontraktu.

  1. Sidney Sam (Schalke)

sam

Sidney sam w Gelsenkirchen. Pytanie, czy jego organizm jest jeszcze w stanie stawić czoła wymaganiom Bundesligi…

Piałem z zachwytu nad tym transferem. 2,5 mln za takiego piłkarza wydawało się nie lada promocją. Po fantastycznym w jego wykonaniu początku sezonu 2013/2014, kiedy to po 12 meczach w Bundeslidze miał na koncie 7 goli i 5 asyst trafił nawet do kadry, w listopadzie 2013 przyplątała mu się kontuzja naderwania mięśnia w lewym udzie i to był w zasadzie początek końca (?) jego wielkiej kariery. Od tamtej pory co chwilę ma problemy z urazami, dokuczało mu już w zasadzie wszystko – plecy, prawe udo, łydki… Wracał na chwilę i znów wypadał. I tak w kółko. Nic dziwnego, że jak już wchodził na boisko, to nie prezentował nawet ułamka tego, co pokazywał w barwach Leverkusen. W Schalke szybko go skreślono. Teraz był bardzo bliski przenosin do Eintrachtu, niestety nie zdał testów medycznych. Stwierdzono u niego problemy z kręgosłupem, kłopoty z pracą nerek i krew w moczu… Na domiar złego, w ranek poprzedzający badania we Frankfurcie przyrżnął samochodem podczas manewru nawracania w… uliczną latarnię, co kosztowało go parę ładnych tysięcy €. Niebywały pechowiec.

  1. Nicolai Müller (HSV)

muller

Miało być ok, ale niestety nie było. Wielkie rozczarowanie w Hamburgu.

Rok temu jeden z moich ulubionych graczy. Kiedy się okazało, że przechodzi do Hamburga byłem przekonany, że wreszcie w HSV wiedzą, co robią. Müller był zawodnikiem, pod którego ułożona była niemal cała ofensywa Mainz. Nominalnie prawoskrzydłowy, bardzo dobrze radził sobie także jako fałszywa 9 (coś jak Volland). Tymczasem miniony sezon w HSV to kompletna klapa. W lidze zdobył ledwie jednego gola, częstokroć zbierał wręcz tragiczne oceny ze swoje mecze, marnował najprostsze sytuacje strzeleckie, o ile w ogóle do nich dochodził, bo z reguły grał klasyczne alibi. Chował się gdzieś pod linią, a jeśli już piłka jakimś cudem go znalazła, to oddawał ją szybko do najbliższego.  Müller idealnie obrazuje powszechny w Niemczech pogląd, że piłkarze idący do Hamburga zapominają zupełnie, jak się gra w piłkę. Za czasów gry w Mainz wymieniano go nawet w szerokim kręgu reprezentacji, teraz do kadry ma mniej więcej tak samo blisko, jak przykładowy Przemysław Pitry u nas. Trzeba też jednak dodać, że to właśnie on zdobył bramkę dla HSV w dogrywce meczu barażowego w Karlsruhe, która zadecydowała o tym, że Hamburg nadal będzie bawił i rozśmieszał fanów Bundesligi w nadchodzącym sezonie.

  1. Lewis Holtby (HSV)

holtby

Najbardziej pamiętna akcja Holtby’ego w tym sezonie, czyli tłumaczenie wściekłym kibicom po fatalnym meczu z Wolfsburgiem, że piłkarz też przecież może mieć słabszy dzień…

W tym przypadku nawet nie chodzi o to, że Holtby grał słabo. Zdążył już bowiem wszystkich do tego przyzwyczaić. Chodzi o sposób przeprowadzenia tego transferu. Typowe made by HSV, czyli jak mawia Janek Tomaszewski – kupy to się nie trzyma, albo inaczej – trzyma się tylko kupy. Po pierwsze – Holtby to ani porządna 6, ani typowa 8. Może 10, ale taka bez liczb, czyli nic nie warta. W Hamburgu też nie bardzo wiedzieli, co z nim zrobić i rzucali go po najróżniejszych pozycjach. A to lewa, a to środek, a to prawa, a to skrzydłowy, a to klasyczny boczny, a to 10, a to 6/8… Trudno w takiej sytuacji o dojście do optymalnej formy. Po drugie jednak i zdecydowanie ważniejsze – przedziwny to był transfer. Został on przeprowadzony na mocy klauzuli automatycznego wykupu, która wchodziła w życie po rozegraniu przez wypożyczonego z Tottenhamu Hotby’ego… trzech meczów ligowych (!). Tym samym na koniec sezonu Tottenham otrzymał od HSV 6,5 mln € za gracza, za którego po takim sezonie nie powinien dostać nawet 500 tys… To jest HSV, tego nie zrozumiesz.

  1. Ciro Immobile (Borussia D.)

immobile

Także tego…

Można pisać, że nie dostał prawdziwej szansy, choć ja absolutnie się z tym nie zgadzam. Przychodził w glorii króla strzelców Serie A. Kosztował blisko 20 mln €. Od takiego gracza można chyba wymagać, by wszedł od razu do składu i zaczął funkcjonować w zespole. Można mówić, że nie pasował swoim profilem do gry BVB. Ale czy kogoś interesowało to, że Lewandowski w Bayernie grał na jesieni zupełnie nie tak, jak lubi i potrafi? To Lewandowski miał się dopasować do zespołu, a nie zespół do Lewandowskiego. I już nawet pal licho to, że Włoch nie potrafił przekonać do siebie na boisku. Jeszcze bardziej nie potrafił tego zrobić poza nim. Najpierw narzekał publicznie na mentalność Niemców i ich chłodny sposób bycia (słynne żale na brak wspólnych obiadków…), później, gdy pojawiła się informacja o zainteresowaniu nim Napoli, nawet nie próbował udawać, że zależy mu na dobrej grze dla BVB. Czara goryczy przelała się jednak w ostatnich dniach, kiedy Immobile w dziecinny sposób próbował wymusić na szefostwie transfer do Sevilli. A to zaspał (?) na oficjalny termin prasowy drużyny, a to na lotnisku ostentacyjnie manifestował swoją niechęć do zespołu siedząc samotnie w odległości kilkudziesięciu metrów od reszty, a to przed samym meczem sparingowym zgłosił uraz i wymigał się od gry, mimo iż nikt w klubie nie potrafił powiedzieć, co to za nagła kontuzja mu się przyplątała. Jego słaba postawa na boisku i fatalna poza nim, nie pozostawiła Borussii żadnego wyjścia – kapryśny Włoch zostanie oddany za 12 mln € do Sevilli, przy czym w pierwszym roku będzie to wypożyczenie warte 3 mln €, a po sezonie Sevilla dopłaci kolejne 9. Niewykluczone, że gorący klimat Andaluzji wpłynie na niego korzystniej niż surowe krajobrazy Zagłębia Ruhry…