O dylematach i przemyśleniach pol(an)skich kadrowiczów, czyli polska kadra z demobilu

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Zaczęło się od przechwycenia Thomasa Zdebela (który w 2003 roku i tak sam zrezygnował z występów w naszej kadrze) i równoczesnej dyskusji o stracie Lukasa Podolskiego i Miroslava Klose. Wcześniej jakoś nikomu w PZPN-ie nie przychodziło do głowy, by powalczyć o Lukasa Sinkiewicza, Martina Maxa, Paula  Freiera, czy duet z Bochum – Dariusza Wosza i Petera Peschela. Potem pojawiały się kolejne nazwiska. Urodzony w Tczewie Piotr Trochowski, pochodzący z Katowic Christoph Dabrowski (a w oryginale oczywiście Krzysztof Dąbrowski), Michael vel Michał Delura, Sebastian Tyrała i paru innych. Trochowski nie chciał dla nas grać, Delura raz chciał, raz nie chciał (ostatecznie uznał, że jednak nie chce), Dąbrowskiemu nie pozwolono, bo zagrał dla Niemców w reprezentacji U-21, a Tyrała owszem, chciał, ale stawiał ultimatum, że przyjmie powołanie dopiero, gdy przyjdzie ono z kadry seniorskiej.

Nazywa się ich „farbowanymi lisami”. Nie lubię i nie używam tego określenia. To są ludzie urodzeni w Polsce. Mają polskie obywatelstwo i pełne prawo, by grać dla nas. Dlatego, zostawiając na chwilę na boku całą genezę ich powołań, absolutnie nie przeszkadzali mi w kadrze Boenisch, czy Polanski. To zupełnie inne przypadki niż historie Olisadebe, Obraniaka, Rogera, czy Perquisa. W staraniach się o „niemieckich Polaków” nie ma w moim przekonaniu nic wykraczającego poza niepisaną etykę rozgrywek reprezentacyjnych. Nową ojczyznę wybierali za nich ich rodzice, nierzadko pod przymusem sytuacji materialnej. W wielu przypadkach to właśnie za Odrą uczyli się pierwszych słów, tam poznawali pierwszych przyjaciół, tam zaczęli chodzić do szkoły, całowali pierwsze dziewczyny, tam wreszcie zaczynali grać w piłkę i tam też zaliczali swoje pierwsze reprezentacyjne występy. Można próbować ich przekonywać, by grali dla nas, ale jeśli wybierają grę dla Niemców, to trzeba ich wybór uszanować i odpuścić. Gorzej, jeśli zaczynają kluczyć, stawiać warunki, zmieniać kilkukrotnie zdanie i traktować grę dla Polski jak kartę przetargową w rozmowach kontraktowych ze swym obecnym bądź przyszłym pracodawcą. Takich reprezentantów to ja w naszej kadrze nie chcę.

Matuszczyk, Boenisch, Polanski i Ostrzolek. Teraz oni są na tapecie. Z Matuszczykiem sprawa jest najprostsza, bo on był zdecydowany na polską kadrę właściwie od samego początku. Kiedy w 2009 przyszło powołanie, sprawa była dla niego oczywista. Nie kalkulował i nie zwlekał.  Nie potrzebował „czasu do namysłu”. Po prostu przyjął. Owszem, być może jego decyzja podyktowana była po części także piłkarskim pragmatyzmem. Nie grał w niemieckiej młodzieżówce i miał świadomość, że droga do pierwszej  kadry jego nowej ojczyzny może się okazać nie do pokonania. Ale to nieważne. Ważne, że nie kluczył. Jego ojciec Georg opowiadał potem z dumą w niemieckiej prasie: „-Jak był mały, pokazywałem mu ciągle na kasetach wideo występy wielkich polskich zespołów. Np. półfinał MŚ 1974 z Niemcami z Deyną w składzie. To jego idol!”. Wspomniany Georg wyemigrował z Polski w 1989. Nie miał wyjścia. Zostawił w Gliwicach żonę z trzyletnim Mariuszem i ośmiomiesięcznym Adamem i pojechał w świat za chlebem. Jako Górnoślązak mógł obrać w zasadzie tylko jeden kierunek, tym bardziej, że jego dziadkowie i rodzice byli Niemcami. Wrócił po rodzinę 2 lata później i postanowił zabrać ich do siebie, do kraju Saary, gdzie znalazł pracę.

A co z resztą? Łączy ich jedno – każdy z nich na pewnym etapie swojej kariery twierdził, że polska kadra ich nie interesuje. Boenisch (a tak naprawdę Pniowski) odrzucił powołanie do polskiej kadry U-19 w 2006, jasno deklarując, że chce grać dla Niemiec. Potem, w 2009, mając obok siebie m.in. Manuela Neuera, Matsa  Hummelsa, Jerome’a Boatenga, Benedikta Höwedesa, Samiego Khedirę czy Mesuta Özila, został mistrzem Europy U-21, rozgrywając w turnieju 3 z 5 meczów i grając w jego finale w podstawowym składzie. Absolutnie miał prawo uważać, że upomni się o niego Joachim Löw. Ale nie upomniał się. Potem przyplątała się paskudna kontuzja kolana, pojawił się mocno lobbujący za występami Boenischa w polskiej kadrze Smuda, FIFA znowelizowała przepisy i takim to oto sposobem Sebastian zagrał dla nas na Euro…

I o ile jestem w stanie zrozumieć obecność w polskiej kadrze i jednego, i drugiego, choć zwłaszcza w przypadku Boenischa wciąż siedzi mi z tyłu głowy myśl, że wybierając nas młody Sebek postępował w myśl powiedzenia, że z braku laku to i kit dobry (pomijam oczywiście aspekt czysto piłkarski), o tyle nie chcę już w niej oglądać ani Polanskiego, ani Ostrzolka, choć zapewne i jeden, i drugi piłkarsko daliby trenerowi Nawałce znacznie więcej, niż wspomniana wyżej dwójka. Nie na tyle dużo jednak, by tracić honor i płaszczyć się przed nimi. Żaden piłkarz na świecie nie jest tego wart.

-Nie chcę skorzystać z okazji grania dla Polski tylko dlatego, że ona się o mnie stara. Nie jestem w stanie sobie w tym momencie wyobrazić grę dla Polski. To nie zgadza się z moimi odczuciami i nie pasuje do mojej sytuacji. Zbyt długo żyję w Niemczech i zbyt wiele meczów rozegrałem dla niemieckiej młodzieżówki”. Taki oto wpis pojawił się w kwietniu 2010 roku na oficjalnej stronie Polanskiego. Potem jeszcze oświadczył, że czuje się Niemcem i chce grać z gapą na piersi. No i byłoby ok, gdyby na tym cała historia się zakończyła. Nie, to nie, nie ma problemu. Ale Smuda drążył, nakłaniał, rozmawiał, aż osiągnął swój cel.

Maj 2014. Polanski nie przyjeżdża do Hamburga na mecz z Niemcami mówiąc, że nie zgodziło się na to szefostwo Hoffenheim (choć akurat Vollanda i Rudego puszczono na ten mecz bez żadnych przeszkód), a potem rezygnuje ze sparingu z Litwą, bo wyczuwa, że w klubie nie chciano, by jechał na ten sparing. W efekcie Nawałka rezygnuje z jego usług, a Polanski oznajmia, że kończy grę w polskiej kadrze.

W miniony weekend Nawałka, niczym niemiecki cesarz w XI wieku też udał się do Canossy, by porozmawiać z Polanskim raz jeszcze. Z Boenischem rozmowa poszła ponoć gładko. Selekcjoner miał uzyskać zapewnienie Sebastiana, że w razie powołania gracz Leverkusen stawi się na kadrze. Polanski jednak puścił w świat informację, że musi się zastanowić…

Kolejnym myślicielem jest forowany mocno, zwłaszcza przez ekipę polsatowską, Matthias Ostrzolek. Ten z kolei rozegrał najpierw dwa mecze dla polskiej U-17, po czym 2 lata później „zareagował pozitiwnie” na powołanie od niemieckiej kadry U20. Nie namyślał się długo. Reviersport cytowało jego słowa: „- Zostałem o powołaniu poinformowany przez Friedhelma Funkela. To dla mnie wielki zaszczyt grać z czarnym orłem na piersi. Ogromnie się ucieszyłem z powołania i uznaję je za potwierdzenie moich postępów”.  Ostrzolek mówi, że przez dwa lata nikt z PZPN się z nim nie kontaktował. Dopiero w styczniu 2011 przyszło kolejne powołanie, które jednak odrzucił wiedząc już zapewne, że kilka miesięcy później powołanie przyśle DFB. I ok, szanując wybór Ostrzolka uznałbym sprawę za zakończoną. Ale temat odżył. W sierpniu 2013 o wybór kadry zapytała Ostrzolka Ruhrnachrichten: „-Grałem co prawda w U-17 dla Polski, ale potem już w U21 dla Niemiec. Dlatego nie zawracam sobie obecnie głowy myślami o grze dla Polski. Wyznaczam sobie cele, a jeden z nich jest to zagrać kiedyś dla pierwszej kadry Niemiec. Zwłaszcza, że na mojej pozycji dałoby się to osiągnąć stosunkowo najszybciej”. Czyż można jeszcze dobitniej? Chyba nie. W lutym 2014 z Ostrzolkiem rozmawiał spox.com i stanowisko Ostrzolka już nie było takie sztywne. W wywiadzie mówił o zainteresowaniu ze strony naszej kadry, że się tego nie spodziewał, bo przez lata PZPN się z nim nie kontaktował i że na razie nie myśli o podjęciu decyzji. Zostawia ją na lato.

Lato minęło. Jest wrzesień. Tym razem z Ostrzolkiem rozmawia Bild. Pytanie standardowe – dla kogo będzie grał: „-Od pół roku są ze mną w kontakcie. Chcą, żebym dla nich grał. Powiedziałem im, że potrzebuję czasu.”. Tendencja? „-Poprzez to, że grałem w niemieckiej U21, to kadra Niemiec jest moim celem. Ale oczywiście obie alternatywy są ciekawe. Mogę sobie wyobrazić oba rozwiązania”.

Mięknie? Pewnie tak. Wie, że czas mu ucieka, ale cały czas wierzy w powołanie od Löwa, bo widzi, jakie problemy mają Niemcy na bokach defensywy. Polska jest dla niego wyborem drugiej kategorii. Nawet się z tym specjalnie nie kryje. Ja mu się nawet wcale nie dziwię. Urodził się w Bochum, do Polski przyjeżdża tylko odwiedzić krewnych. Poza tym niewiele go z naszym krajem łączy. Niech mu się wiedzie jak najlepiej z czarną gapą na piersi. Może jestem zbyt wielkim idealistą, może nie przystaję ze swoimi poglądami do obecnych czasów, może zbyt wiele wymagam, ale nie chcę, by kadra mojego kraju była drużyną drugiego wyboru. Nie chcę, by była składnicą graczy, których niezrealizowanym sportowym marzeniem była gra z czarnym orłem na piersi, a skoro nie udało się z czarnym, to niech już będzie z tym białym… Kiedy piłkarze wychodzą na boisko, to chciałbym wierzyć, może nawet naiwnie, że za Mazurka i biało-czerwoną są w stanie na boisku dać się pokroić. Być może w swej piłkarskiej ułomności nawet tego nie potrafiliby taktycznie ogarnąć, ale chcę mieć świadomość, że byliby gotowi to zrobić, gdyby tylko wiedzieli jak. W przypadku Polanskiego i Ostrzolka nie miałbym takiej świadomości. Wartość piłkarska obu w tym przypadku nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Nie wyobrażam sobie eliminacyjnego meczu z Niemcami z zawodnikami w składzie polskiej kadry, z których jeden czuje się Niemcem, a marzeniem drugiego zawsze była gra z orłem na piersi. Tylko że czarnym, a nie białym… Sorry, ale nie zaufałbym takiej drużynie i zastanawiam się też, czy pozostali piłkarze potrafiliby zaufać swoim kolegom z zespołu.

Nie poruszam w tym tekście aspektu piłkarskiego. Celowo, bo nie chciałbym także, by wartość piłkarska przesłaniała nam pewne zasady i wartości, które powinniśmy pielęgnować. Wyświechtane, ale mądre powiedzenie mówi, że jak sami się nie będziemy szanować, to nas także nikt szanował nie będzie. A zatem powtarzając za Sławkiem Peszko: „Szanujmy się, tak?”

Nie chciałbym być źle zrozumiany. Jestem jak najbardziej za „żerowaniem” na niemieckiej myśli szkoleniowej i wyławianiem zawodników z polskim pochodzeniem dla naszych kadr. Ale chcę też, by to wyławianie nie przeistaczało się w żebranie. Nie chcę obserwować medialnych przepychanek o 24-letniego piłkarza, który jasno daje do zrozumienia, dla kogo bije jego serce. Próbujmy ich wyłapywać w jak najwcześniejszym wieku, próbujmy kształtować w nich poczucie, że Polska wcale nie musi być dla nich kadrą drugiego wyboru. Udało się z młodym Kobylanskim, wcześniej udało się z młodym Wałdochem, choć ten wielkiej kariery nie zrobił i udaje się na bieżąco z innymi, którzy jeszcze nie mają wielkich nazwisk. Nad mentalnością nastolatków można jeszcze popracować. Nad Polanskim i Ostrzolkiem już nie…

 

Add Comment

Click here to post a comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.