Felieton: Przeklęty gen Vizekusen

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Trener? Jeden z najlepszych w całej lidze. Kadra? Wyśmienita, z kilkoma perełkami. Praca z młodzieżą? Niczego sobie, choć pod tym względem jest trochę do nadrobienia. Finanse? Górna pólka. Wiadomo, koncern. Transfery w lecie? Kapitalne, o czym za chwilę. Lider tabeli? Nie. Ledwie szósty zespół w klasyfikacjii, mający na koncie tyle samo punktów, co będące w kiepskiej formie Schalke i wyszydzany do niedawna na całego Hamburg. Niby wszystko jest, a jednak czegoś w tym Leverkusen zawsze brakuje. A to stracą kluczowe punkty z jakimś słabiakiem (vide mecz z BATE w Borysowie), a to w najmniej odpowiednim momencie kluczowi zawodnicy wypadną im z kontuzjami ze składu, a to ktoś się spóźni z interwencją, drugi z asekuracją, piłka zamiast w bramce wyląduje na słupku lub poprzeczce… Ot, cały Bayer.

Kiedy po okresie bardziej (Lewandowski) lub mniej (Dutt i Hyypia) udanych trenerskich eksperymentów nastały czasy Króla Rogera (Schmidta) wydawało się, że Bayer znalazł wreszcie odpowiedniego człowieka na swój kapitański pomost i na stałe zajmie miejsce tuż za plecami Bayernu, a przynajmniej będzie stawiał spory opór Dortmundowi, Schalke czy Wolfsburgowi w walce o tę drugą lokatę. Pamiętam początek ubiegłego sezonu, czyli pierwsze mecze ligowe pod wodzą Schmidta – fantastyczne 2:0 na wyjeździe z Dortmundem, które było absolutnym popisem Bayeru, i niemniej efektowne 4:2 nad Herthą kolejkę później. A potem gen o nazwie Vizekusen znowu dał o sobie znać. Co z tego, że w kapitalnym stylu Bayer rozbił na wyjeździe z BVB, skoro później pogubił punkty na jakichś Werderach, Eintrachtach, Freiburgach, Paderbornach czy Stuttgartach. Skończyło się zaledwie czwartym miejscem i koniecznością gry w barażach o Ligę Mistrzów. W bieżącym sezonie jest w sumie jeszcze gorzej, bo cennych skalpów brak, są za to spektakularne klapy, takie jak choćby z Darmstadt, Kolonią czy Augsburgiem u siebie, a także absolutnie bezdyskusyjne porażki z topem, czyli po 0:3 z Bayernem i Dortmundem. No nie rozwija się ten Bayer tak, jak sobie chyba wszyscy w Leverkusen z Rudim Völlerem na czele zakładali… Można wręcz powiedzieć, że dystans między Bayerem a ścisłą czołówką rośnie z każdym kolejnym sezonem. Przed erą Schmidta Bayer po 14. kolejce był wiceliderem tabeli z 34 punktami na koncie i stratą ledwie czterech punktów do liderującego wówczas Bayernu. Rok temu tych punktów było już tylko 23, za to do wicelidera tracono stosunkowo niewiele, bo tylko 6 „oczek”. W tym sezonie punkcików jest ledwie 21, za to wicelider z Dortmundu ma ich już aż 12 więcej. Przytaczanie straty do Bayernu nie ma już nawet sensu.

Kampanię w Lidze Mistrzów także należy ocenić negatywnie. W Leverkusen nikt tak na dobrą sprawę już się nie łudzi, że w ostatniej serii spotkań uda się jeszcze wyprzedzić Romę. Roma to, oczywiście, silny zespół, ale na pewno nie taki, który pozostawałby poza zasięgiem Bayeru. Problemy w defensywie dały jednak znać o sobie. Siedem straconych goli w dwumeczu ma swoją wymowę. A do tego tylko remis na Białorusi z BATE…

Regres Bayeru jest o tyle trudny do wytłumaczenia, że w lecie zrobiono naprawdę mądre ruchy transferowe i kadra wygląda na znacznie mocniejszą niż choćby w ubiegłym sezonie. Kapitalnym pociągnięciem okazało się przecież pozyskanie Javiera Hernandeza, który – uwzględniając wszystkie rozgrywki – zdobył tej jesieni dla Leverkusen aż 12 goli w 20 meczach, dzięki czemu napastnika Bayeru opisuje się dziś wprost – strzela gole. Do niedawna napastnik B04 kojarzył się raczej z dobrą grą tyłem do bramki i tytaniczną pracą na rzecz zespołu… Fantastycznie w roli „8” spisuje się zupełnie zbędny w Dortmundzie Kevin Kampl. Słuszne okazały się przypuszczenia, że jeśli ma gdzieś zrobić krok do przodu, to u swojego mentora, który zna go jak własną kieszeń. Schmidt na dzień dobry powiedział, że Kampla źle wykorzystywano w Dortmundzie, stąd nie mógł on w pełni pokazać swoich możliwości. Wiedział co mówi, bo Kampl gra u niego zupełnie inaczej niż w Dortmundzie – zarówno pod względem ustawienia na boisku, jak i efektywności. Jego płaskie, prostopadłe piłki zagrywane na pełnym tempie między obrońców rywala robią naprawdę duże wrażenie. Niezwykle pożyteczny w formacji ofensywnej jest z kolei Admir Mehmedi, mający już na swoim koncie 7 goli i 4 asysty, mimo iż nie zawsze ma miejsce w podstawowym składzie. W Leverkusen bardzo zadowoleni są też z młodziutkiego środkowego obrońcy Jonathana Taha, który ma niezaprzeczalną pozycję w zespole i wygrał rywalizację o pierwszy skład z doświadczonym Kyriakoksem Papadopoulosem, choć ja akurat nie jestem wielkim wielbicielem jego talentu. Zestawmy te nabytki z dotychczasowym stanem posiadania Bayeru. Bellarabi, Bender, Brandt, Calhanoglu, Toprak… Jak to możliwe, że zespół z takim potencjałem ma tyle samo punktów co HSV?!

A no możliwe. Po pierwsze – kontuzje. Na początku sezonu brakowało Ömera Topraka i Tina Jedvaja – dwóch zawodników mających pewne miejsce w defensywie. Parę dni po transferze, więzadła w kolanie zerwał Charles Aranguiz. Kiedy wrócił Toprak, wysypał się Roberto Hilbert, a w międzyczasie pech dopadł najważniejszego chyba zawodnika środka pola w Bayerze czyli Larsa Bendera, który jest perfekcyjnym łącznikiem formacji defensywnej z ofensywną.  Doszło do tego, że w ostatnim meczu z Schalke na bokach defensywy biegali Sebastian Boenisch i Giulio Donati. Pierwszy zupełnie nie nadążał za Leroyem Sane, drugi absolutnie nie radził sobie z Erikiem Maximem Choupo-Motingiem. Grając w Lidze Mistrzów, trzeba mieć jednak nieco lepszy back-up składu.

Po drugie – atmosfera wokół klubu. Dotychczas Leverkusen kojarzyło się kibicom z nudą. Tam nigdy nic wielkiego się nie działo. Co innego w Monachium, Dortmundzie, Gelsenkirchen. A w Leverkusen nic. Ot, piłkarze wychodzili na mecz, robili co swoje i… tyle o Bayerze w mediach. Trochę pożywki dał gawiedzi Hakan Calhanoglu opowiadając w ZDF-ie o „aferze pistoletowej” w tureckiej kadrze, ale sprawa dość szybko rozeszła się po kościach. Dopiero co Michael Ballack mówił w Expressie, że w Bayerze brakuje mu ognia. Długo na pożar czekać nie musiał. Najpierw na mińskim lotnisku Rudi Völler starł się słownie z jednym z fanów Bayeru, a ponieważ puściły mu nerwy, to nawymyślał dość natarczywemu i krytycznie nastawionemu do poczynań Rudiego kibicowi od „obsrańców”. Kiedy sprawa wyszła na jaw, Völler zobligował się do spotkania w cztery oczy z obrażonym fanem i załagodzenia całej sytuacji.  Ale jeszcze lepszy numer wywinął Brazylijczyk Wendell. Tuż po powrocie z Białorusi lewy obrońca Leverkusen urządził sobie przejażdżkę po Kolonii. Podobno chciał odebrać brata z restauracji. Problem w tym, że poruszał się po ulicy zygzakiem, co wzbudziło podejrzliwość przejeżdżającej w pobliżu policji. Próba wylegitymowania Brazylijczyka spełzła na niczym, bo Wendellowi włączyło się w głowie GTA i postanowił uciec przed stróżami prawa. Bezskutecznie. Policjanci złapali go w chwili, gdy próbował dostać się do swojego garażu. Po chwili okazało się, że Wendell w ogóle nie ma prawa jazdy…

Po trzecie – spadek formy u większości kluczowych zawodników. Bernd Leno popełnia fatalne pomyłki (Augsburg, Borysow), Calhanoglu i Bellarabi tylko fragmentami przypominają siebie z minionego sezonu, Kramer lepiej prezentował się w Borussii Mönchengladbach a Kiessling chyba na dobre przeniósł się na drugą stronę rzeki. Zasadne pozostaje jednak pytanie, czy to nie trener jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy. Dzisiejszy Bild przynosi informację, że bilans Schmidta wypada w tym sezonie nawet gorzej od Bayeru Robina Dutta, który w 2011 po 14 kolejkach miał na koncie 22 punkty, za to pewny awans do fazy pucharowej w Lidze Mistrzów. Schmidt tymczasem zdaje się nie zważać na to, co mówi otoczenie: –  Wiem, że nie wszystko układa się jak powinno, ale chciałbym też zwrócić uwagę, że wiele rzeczy jest dobrych- wypalił niedawno w prasie. A może w tym sęk? Może to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego Bayer nigdy nie wygrał niczego poważnego? Może to ten przeklęty gen Vizekusen i wieczne zadowolenie z rzeczy małych?