Wcale nie tak łatwo zostać bohaterem we własnym domu…

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Niełatwo jest być kibicem Schalke. To przecież wielki klub, z drugim po Bayernie budżetem płacowym w lidze szacowanym na ponad 80 milionów €, z ogromnymi tradycjami, aspiracjami i możliwościami, z kapitalnym szkoleniem młodzieży. Nie brakuje w zasadzie niczego, za wyjątkiem sukcesów…  To wręcz nieprawdopodobne, ale Schalke ani razu w swej historii nie było mistrzem Bundesligi. Eintracht Brunszwik był mistrzem, TSV 1860 i FC Nürnberg też, FC Kaiserslautern czy Werder Brema także, Borussia Mönchengladbach miała swoją złotą dekadę w latach 70-tych, a o Stuttgarcie, Kolonii, Hamburgu, Wolfsburgu i Dortmundzie nawet nie ma co wspominać. Świętowano już niemal wszędzie, tylko nie w Gelsenkirchen. W ciągu ostatnich 51 lat, czyli od momentu założenia Bundesligi, udało się wygrać jedno europejskie trofeum (Puchar UEFA w 1997) i raptem cztery krajowe puchary (1973, 2001, 2002, 2011). Zbyt wielu okazji do podniesienia w górę czegokolwiek Królewsko-Niebiescy w swojej historii nie mieli, a jeśli już była na to szansa, to albo wymykało im się to z rąk w okolicznościach wręcz niewiarygodnych (rzut wolny i gol Patricka Anderssona w Hamburgu w doliczonym czasie gry pamiętają wszyscy kibice Bundesligi), albo też w… niewytłumaczalnych, że przypomnę tylko dewastację Pucharu Niemiec podczas fety z okazji jego zdobycia. Schalke, po prostu Schalke… Rzadko gdzie rzeczywistość rozmija się z oczekiwaniami tak bardzo jak tu.

klas med

Krótki rzut oka na wikipedię wystarczy, by sobie uświadomić, że jeśli chodzi o sukcesy na krajowym podwórku, Schalke to taki niemiecki GKS Katowice…

Swoją drogą znamienne. Schalke po raz pierwszy od 6 lat patrzy w tabeli z góry na swoją sąsiadkę z Dortmundu. Udało się awansować do europejskich pucharów, nawet jeśli nie do tych, o których myślano. W Dortmundzie frenetycznie i ze łzami w oczach żegnają Jürgena Kloppa, w Schalke z pianą na gębie wyrzucają na zbity pysk Di Matteo. W Dortmundzie z należytym szacunkiem radośnie machają łapkami na pożegnanie kończącemu karierę Kehlowi, w Gelsenkirchen bez pardonu i z hukiem wyrzucają z drużyny Kevina-Prince’a Boatenga (nie żeby niesłusznie), w Dortmundzie zaklepali wszechstronnego Castro i negocjują transfer wielce utalentowanego Geisa, w Gelsenkirchen w cenie tej dwójki woleliby mieć jednowymiarowego Khedirę. Na Signal Iduna kibice nie szczędzą gardeł i są z zespołem nawet, gdy nie idzie, na Veltins Arenie ostentacyjnie odwracają się do piłkarzy plecami. Wnioski możecie wyciągnąć sami.

Kilka osób pytało mnie na twitterze, za co wyrzucono Boatenga. Ogólnie, to za wszystko. Sprowadzano go z Milanu z nadzieją, że stanie się mentalnym liderem dla młodych wilczków pokroju Meyera czy Draxlera oraz porwie za sobą szatnię. Wyszło jak wyszło. Dla Meyera i Draxlera był tylko niepotrzebną konkurencją i to od blisko półtorej roku niezbyt poważną, a szatnie rozłożył całkowicie na łopatki odstawiając teatrzyk po przegranym spotkaniu z FC Köln w 32. kolejce. W szatni doszło do ostrej wymiany zdań pomiędzy zawodnikami. Fährmann nawoływał do tego, by wreszcie pokazali, ze są zespołem, na co Boateng miał zareagować, że to czcza gadka, bo Schalke nie ma zespołu. Ani na boisku, ani w szatni. Wyrzucał kolegom, że gdyby zorganizowano wspólny wieczór dla drużyny, to większość z nich i tak by się na takim spotkaniu nie pojawiła, a Höwedesowi wygarnął, że ten nie jest, nie był i nigdy nie będzie jego przyjacielem…  Dzień później Heldt wygnał go z kadry, co Boateng skrzętnie wykorzystał na zorganizowanie sobie rodzinnego wypadu do Mediolanu na zakupy. Boatengowi do towarzystwa dołożono Sidneya Sama i serdecznego kumpla – Marco Högera, którego zdyskwalifikowano na tydzień zarzucając mu brak lojalności i niewystarczające zainteresowanie losami klubu. Po tygodniu Höger wrócił do treningowego reżimu, a w mediach pojawiły się informacje, że może jednak Schalke przedłuży z nim umowę…

ct

„Ryba psuje się od głowy”. Literki C i T nie są zaznaczone przypadkowo. Hasło skierowane jest do szefa rady nadzorczej klubu – Clemensa Tönniesa

Po co w ogóle ściągano Boatenga? Sportowo trudno to było uzasadnić. Na pozycji numer 10 Schalke miało wówczas dwie perełki – Draxlera i Meyera. Liczono, że być może wraz z Jermainem Jonesem Książę stworzy zabójczy duet defensywnych pomocników. Ale Boatengowi nie w smak było odwalanie czarnej roboty z dala od bramki rywala i po udanej rundzie jesiennej zaczął marudzić, że chce grać wyżej. Częściej jednak niż na boisku błyszczał na Instagramie i na twitterze, a zamiast goli wolał strzelać sobie selfie. Zakładając, że Schalke zapłaciło za jego transfer 15 mln €, a jego roczny kontrakt opiewał na 2,5 mln € (choć wydaje mi się, że są to mocno niedoszacowane dane), w ciągu dwóch lat Heldt utopił na nim ponad 20 mln €, a pewnie i więcej, bo przecież jakieś kieszonkowe za podpis też na pewno Boatengowi przysługiwało. Teraz Heldt chciał skusić pieniędzmi Khedirę. W mediach pojawiły się informacje, że partner pięknej Leny Gercke chciałby zarabiać 10 mln € rocznie i dostać za podpis 15 mln €, a Heldt z Tönniesem wcale nie mówili nie. Wyobraźcie sobie kontrakt na 4 lata… Już chyba rozmiecie, dlaczego w Niemczech mówi się, że Schalke obok Hamburga to dwie największe Geldvernichtungsmaschinen, czyli maszynki do niszczenia pieniędzy.

Skąd w ogóle pomysł na Boatenga i Khedirę? Schalke jak nikt inny w Niemczech nadaje się do wcielenia hasła o Zidanesach i Pavonesach. Na Zidanesów trzeba wydać ciężkie pieniądze, pytanie tylko, czy na pewno na przecinaków i przerywaczy, nawet tych z najwyższej półki, a nie na artystów, decydujących o wynikach. A jeśli chodzi o Pavonesów – tych akurat mają najlepszych w całych Niemczech. Fährmann, Matip, Kolasinac, Meyer, Draxler, Sane – który klub nie chciałby mieć takich wychowanków? Jak by tego było mało – w poniedziałek Schalke zostało mistrzem Niemiec U19, pokonując w finale zdecydowanie i w pełni zasłużenie mistrza z ubiegłego sezonu – TSG Hoffenheim 3:1. Blisko 12 tysięcy kibiców Królewsko-Niebieskich przybyłych na to spotkanie do położonego nieopodal Gelsenkirchen Wattenscheid (pamięta ktoś jeszcze 09 w Bundeslidze? To stamtąd pochodzą bracia Altintopowie i to tam swoje bundesligowe gole zdobywał ojciec Leroya Sane – Souleyman) nawet w chwili triumfu nie miało litości dla swoich gwiazd. Seht ihr, Profis, so wird das gemacht! (Patrzcie zawodowcy, tak to się robi!)  – rozbrzmiewało głośno po stadionie na nutę Yellow Submarine. To naprawdę grzech nie korzystać z dobrodziejstw tak świetnie prosperującej akademii. Tymczasem u Di Matteo Ayhan, Meyer czy Sane przysypiali z reguły na ławce…

Reasumując – w Schalke na wiosnę nie działo się najlepiej. Drużyna wygrała tylko jeden wyjazdowy mecz przez pół roku – o ironio – w Lidze Mistrzów na Santiago Bernabeu z Realem wystawiając w składzie nastolatków własnego chowu, takich jak Wellenreuther, Meyer czy Sane, albo ich równolatka Goretzkę, ściągniętego przez sezonem z Bochum… Całe odium spada dziś na dyrektora sportowego klubu – Horsta Heldta. To właśnie on stał za sprowadzeniem do Gelsenkirchen Di Matteo. Mając w kadrze Huntelaara, Farfana, Draxlera, Choupo-Motinga, Meyera, Sane i kilku innych na wskroś ofensywnych zawodników, zafundował im trenera uznającego zdecydowany prymat destrukcji nad konstrukcją. I o ile gra defensywna Schalke momentami wyglądała naprawdę dobrze, o tyle ofensywa przyprawiała o ból zębów. Eksperci sport1 w nadawanej w każdy poniedziałek Spieltaganalyse dość często zajmowali się ustawieniem ekipy Di Matteo dowodząc dobitnie, że nawet w kwestiach taktycznych zespół nie ma zbyt wiele ciekawego do zaoferowania. Di Matteo i Schalke to były dwa elementy puzzli, które kompletnie do siebie nie pasowały.

vermisstenanzeige

„Ogłoszenie o zaginięciu. Kibice szukają zespołu. Znaleźne gwarantowane”.

To była pomyłka, za którą jestem odpowiedzialny – powiedział nie owijając w bawełnę Heldt na konferencji prasowej po zwolnieniu Di Matteo. Zresztą nie miał wyjścia. Otwórzcie dowolny tytuł prasowy lub portal. Wszędzie znajdziecie coś o nim. Właściwie każde sportowe medium w Niemczech ma dziś z niego używanie. Tym razem z wyborem nowego trenera już nie może się pomylić. Co więcej, wybór ten musi sprawić, że wśród kibiców znów wznieci się żar i nadzieja na to, że Schalke jest w stanie walczyć o najwyższe cele. Przez media przewijają się różni kandydaci – jedni bardziej absurdalni jak Stevens czy Effenberg, inni mało prawdopodobni jak Veh czy Breitenreiter. Tak naprawdę wszystkie kryteria Heldta spełnia tylko dwójka szkoleniowców. W żyłach obu płynie królewsko-niebieska krew. Pierwszy z nich to Norbert Elgert, trener ze złotą rączką do młodzieży, człowiek, przez którego ręce przeszli najznamienitsi niemieccy piłkarze, tacy jak Neuer, Özil, Draxler, czy cały zastęp innych wychowanków akademii Knappenschmiede, z której pełnymi garściami czerpie nie tylko Schalke, ale i cała niemiecka piłka. Problem w tym, że Elgert nie jest w zasadzie zweryfikowany na poziomie seniorskim, a fantastyczna praca z młodzieżą niekoniecznie musi się równać świetnej pracy z seniorami. Poza tym sam mówi, że nie spieszy mu się do piłki seniorskiej, a jeśli już się na nią zdecyduje, to ewentualnie za rok lub dwa. Pozostaje zatem drugi ulubieniec niebieskiej społeczności – Marc Wilmots, obecnie trener reprezentacji Belgii. Wilmots byłby dla Heldta prawdziwym strzałem w 10. Tym jednym ruchem kupiłby na powrót publikę, którzy za Wilmotsem stanęliby murem. Piłkarze też straciliby wówczas alibi dla swojej słabej postawy, Wilmots miałby w klubie znacznie mocniejszą pozycję niż wcześniej Keller czy Di Matteo. Niektóre źródła twierdzą, że Wimots nie zostawi teraz reprezentacji Belgii, inne, że Heldt podjął już rozmowy, a w kontrakcie Wimotsa jest klauzula umożliwiająca mu odejście z kadry za ok 1 mln €. Klauzulę te Wilmots miał umieścić w kontrakcie właśnie na wypadek, gdyby w Schalke zwolniło się miejsce…

heldt

„Bohater? Udowodnij to!”

Przed Heldtem kluczowe okienko. Wszystkie jego wybory muszą być dokładnie przemyślane i rozsądne. Deal z Khedirą raczej nie przejdzie, bo ten przechodzi już podobno testy medyczne w Juventusie, w niemieckich mediach krąży plotka, że blisko Schalke jest Kevin Kuranyi, któremu kończy się kontrakt w Rosji, Strunz sugerował w poniedziałek w sport1, że Schalke koniecznie potrzebuje pozyskać obu bocznych obrońców i cały środek pola. No i jeszcze sprawa trenera… Pracy przed Heldtem w brud i nie ma miejsca na pomyłkę. Held to po niemiecku bohater, póki co jednak Horst w oczach kibiców Schalke nie za bardzo zasługuje na swoje nazwisko. Gra co prawda toczy się dalej, ale zostało mu w niej już naprawdę ostatnie życie.