W meczu z Ruchem Chorzów dość niezwykłym golem popisał się Szymon Pawłowski. Skrzydłowy Lecha przyznaje jednak, że tak naprawdę nie próbował w tej sytuacji strzelać, tylko podawać do Kaspera Hamalainena.
– Szymon, przyznaj, czy w 41. minucie, gdy zdobyłeś bramkę kontaktową, rzeczywiście chciałeś tak uderzyć?
– Być może tak to wyglądało, ale tak naprawdę to było dośrodkowanie. Wyszedł z niego w sumie niezły strzał, który dał nam bramkę, z czego oczywiście bardzo się cieszę.
– I padła w ważnym momencie, gdy przegrywaliście już 0:2.
– Tak i gdyby nie udało nam się strzelić bramki jeszcze przed przerwą, na pewno trudniej byłoby nam gonić wynik. Zupełnie inaczej wychodzi się na drugą połowę, gdy przegrywa się 1:2, a nie 0:2.
– W poprzednim sezonie Waszą specjalnością było zdobywanie bramki już na samym początku spotkania, tymczasem dziś podobnie jak w Krakowie straciliście gola już w pierwszej minucie. Z czego to wynika?
– Ciężko powiedzieć. Obie bramki straciliśmy dzisiaj po stałych fragmentach gry, chociaż przed meczem byliśmy uczuleni, aby na nie uważać, a tymczasem pierwsza minuta – dośrodkowanie i tracimy gola, 25. minuta i znów dośrodkowanie, po którym tracimy bramkę. Musimy nad tym popracować.
– Jedyny plus tego meczu to chyba tylko to, że udało Wam się odrobić wynik, zdobycie jednego punktu nie może Was cieszyć w obecnej sytuacji?
– No tak. Chcieliśmy dzisiaj zdobyć trzy punkty, bo jeden niewiele nam daje, ale cieszy, że potrafiliśmy się podnieść przy niekorzystnym wyniku i to jest chyba ten jedyny kroczek do przodu, jaki dzisiaj zrobiliśmy.
– Z perspektywy trybun nie było widać, aby zmiana trenera wpłynęła na Waszą grę. Jak to wyglądało z perspektywy boiska?
– Na razie na treningach wrócił uśmiech na nasze twarze, optymizm, czego na pewno nam brakowało. W samym meczu, który przecież bardzo źle się dla nas rozpoczął, też nie spuściliśmy głów, tylko potrafiliśmy się podnieść i doprowadzić chociaż do wyrównania. Na bardziej widoczne zmiany na pewno trzeba jeszcze poczekać.