Żewłakow: Dwadzieścia lat mojej kariery to była wieczna impreza

– Czasem wydaje się, że wszystko fajnie się układa, zawodnik chce przyjść do Legii, nie ma większych problemów, a nagle przeszkodą staje się jego klub. W innym przypadku nie ma żadnych kłopotów na linii klub – klub bądź klub – zawodnik, a wówczas menedżer potrafi wpadać na pomysły, które hamują cały proces. Dochodzę do wniosku, że transfer to jest swoisty kompromis wielu podmiotów, które danym tematem są zainteresowane – mówi w rozmowie z Legia.com Michał Żewłakow, dyrektor Legii do spraw scoutingu.

– Przed podjęciem tej pracy miałem wrażenie ze jest to łatwiejsze. W praktyce widzę, że zawodnicy, którzy rzucają się w oczy i prezentują odpowiedni poziom, kosztują minimum milion euro, choć nie zawsze są już gotowi na duży klub. Widzę też, że ci, którzy podobają się działowi scoutingu, nie zawsze musza pasować trenerowi. I na koniec – teraz widzę, że niektórzy menedżerowie mają przerośnięte ego, słabo znają się na piłce i każdy dzień powinni zaczynać od Ice Bucket Challenge – śmieje się Żewłakow.

– Czy piłkarze często imprezują? To chyba się już troszkę zmienia, dawniej było o wiele bardziej hucznie. Wydaje mi się, że dwadzieścia lat mojej kariery to była wieczna impreza. Ja zawsze wychodziłem i uważałem, że to nie przeszkadzało w kontekście gry. Może to był błąd, ale taki już byłem. Ludzie się czasem dziwili, jak ja to wszystko mogę wytrzymać. Wydaje mi się, że kluczowe było moje podejście do sprawy, do sportu. Nieważne, czy spałem godzinę, dwie, pięć, czy w ogóle – kiedy wychodziłem na trening, po prostu zapieprzałem. Dla mnie mecz często nie kończył się wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego, tylko o czwartej rano. Nigdy nie poszedłem na imprezę przed meczem. Po meczu z miłą chęcią – dodaje.

– Po tylu latach spędzonych za granicą muszę przyznać, że moim zdaniem najbardziej szaleni są Serbowie i Brazylijczycy. To patrzę z doświadczenia wyniesionego z Anderlechtu i Olympiakosu. W Turcji to w ogóle było śmiesznie, bo oni wszystko robili na odwrót: jak ja chciałem wyjść, to oni kładli się spać. Jak oni się zebrali na imprezę, spałem ja. Moja żona śmieje się, że to był jedyny moment, kiedy w ogóle nie mogłem się dogadać, więc po dziesięciu miesiącach uznałem, że trzeba wracać – przyznaje były zawodnik Olympiakosu.

– Najlepsze imprezy? Chyba za trenera Engela w reprezentacji. To był moment, w którym mecze eliminacji do mundialu kończyliśmy takimi wynikami, o jakie nam chodziło. Nie brakowało ludzi, którzy potrafili – że tak powiem – zorganizować życie pozaboiskowe

Add Comment

Click here to post a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.