Fani Interu Mediolan dzielą ostatnie lata na trzy okresy. Pierwszy to ten przed Mourinho, który w swojej końcowej fazie przyniósł nerazzurri mistrzostwa Włoch. Drugi to czas panowania charyzmatycznego Portugalczyka co dało owoce w postaci zdobycia potrójnej korony i supremacji na świecie. Trzeci okres rozpoczął się po odejściu Jose i odznacza się fatalnymi wynikami, zmianami w zarządzie klubu i pustoszejącym San Siro. Dzisiaj patrząc na Inter zgryźliwi powiedzą, że wszystko wróciło do normy, apologeci zganią wszystko na kryzys, a najwięcej do powiedzenia będzie miał wyraźnie skonfundowany Erick Thohir. W czarno-niebieskiej części Mediolanu panuje spory bałagan, którego łatwo nie będzie się dało posprzątać.
Kiedy w piątkowy poranek świat obiegła informacja, że Inter zwolnił trenera Waltera Mazzarriego zaniemówiłem. Po pierwsze dlatego, że dotychczasowe doniesienia prasowe mówiły, że szkoleniowiec może być spokojny o swoją pracę przynajmniej do derbowego pojedynku z Milanem. Po drugie tak odważny krok jak zerwanie kontraktu ze szkoleniowcem w tym momencie sezonu wydawał mi się nierozważny. Jednak najważniejszym powodem, dla którego musiałem się uszczypnąć, by zobaczyć czy nie śnię jest kontrakt Mazzarriego, a w zasadzie nowa umowa, którą podpisał tego lata. Inter, czyli klub który nie może szastać pieniędzmi i zerwał z polityką Massimo Morattiego, nagle zwalania szkoleniowca, któremu cztery miesiące temu zaproponował dłuższą współpracę. Finansowy majstersztyk.
Czy działacze Il Serpente mieli powody, by zwolnić Mazzarriego? Na pewno tak. Dziewiąte miejsce w tabeli po jedenastu kolejkach i zaledwie 16 zdobytych punktów to bardzo słaby wynik dla drużyny, która miała powalczyć o pierwszą „trójkę”. Obrona nerazzurri to prawdziwy ser szwajcarski, przedsezonowe wzmocnienia okazały się w dużej mierze niewypałami transferowymi, a styl gry zespołu pozostawia wiele do życzenia. Słabą dyspozycję Interu najlepiej oddaje mecz z Ceseną. Mediolańczycy grali od 30. minuty w przewadze, ale poza bramką zdobytą z rzutu karnego nie byli w stanie „zamknąć” spotkania i beniaminek mógł napytać biedy pewnym siebie gościom. Jeśli dodamy do tego porażkę z katastrofalnie słabą Parmą czy lanie jaki sprawili nerazzurri podopieczni Zemana, staje nam przed oczami obraz drużyny targanej wieloma problemami.
Czemu więc jestem zdziwiony, że taki los spotkał Mazzarriego? Po pierwsze dlatego, że Thohir nagle zmienił zdanie i zupełnie niespodziewanie odpalił trenera, za którym stał murem jeszcze tydzień wcześniej. Po drugie pamiętajmy, że Inter już w zeszłym sezonie nie miał się czym pochwalić. Oczywiście mediolańczycy osiągnęli lepsze wyniki niż za czasów Stramaccioniego, ale w ostatecznym rozrachunku Walter zdobył na koniec sezonu tylko sześć punktów więcej od Andrei. Nie było mowy o kolosalnej poprawie czy zdecydowanie lepszej grze. Zespół potrafił zagrać świetnie, ale zdarzały mu się też występy poniżej przyzwoitości. Jeśli w lecie nikt nie wpadł na pomysł zwolnienia trenera to teraz klub powinien tym bardziej trzymać się Mazzarriego. Ostatnie rezultaty tego nie pokazują, ale szkoleniowiec z San Vincenzo to jeden z najlepszych fachowców na Półwyspie Apenińskim.
Każde zwolnienie trenera, nawet to na pierwszy rzut oka nierozważne, da się obronić jeśli ma się tylko dobrze opracowany plan. Trzeba krótko mówiąc wiedzieć co robić dalej, a indonezyjski prezydent pogubił się. Erick Thohir zagrał va banque i postawił wszystko na złego konia, gdyż nowym – starym szkoleniowcem nerazzurri został Roberto Mancini. Zwolniony z Manchesteru City, niemile widziany w Galatasaray i pozostający od pewnego czasu na bezrobociu szkoleniowiec wrócił na ławkę trenerską. Prezes klubu na pewno liczy, że „Mancio” nawiąże do sukcesów z przeszłości. Problem jednak polega na tym, że kiedy ostatnio święcił triumfy z Interem miał do dyspozycji zawodników światowej klasy. Teraz w szatni spotka piłkarzy, których klasa sportowa odpowiada jego klasie trenerskiej. W tym przypadku naprawdę nie powinno się wchodzić dwa razy do tej samej rzeki.
Dziwne decyzje Thohira to nie nowość. Jego prezydentura zaczęła się na dobre od nieudanej wymiany z Juventusem. Do Mediolanu miał się przenieść Mirko Vucinić, a w drugą stronę miał powędrować Fredy Guarin. Umowa pomiędzy dwoma stronami była już gotowa, a zanim jeszcze doszło do negocjacji Indonezyjczyk przystał na propozycję Starej Damy. Później jednak do głosu doszli kibice, którzy zupełnie słusznie dali upust swojemu niezadowoleniu. Ku zaskoczeniu wszystkich Inter nagle wycofał się z wymiany, a Thohir poinformował, że nic o warunkach wynegocjowanych przez działaczy nie słyszał, a gdy już się dowiedział to zastopował całą transakcję. Głosy z Mediolanu mówiły, że sam Massimo Moratti naciskał na Indonezyjczyka by ten się nie wycofywał, gdyż sprawy poszły już za daleko. Nawet jeśli głosy te to tylko plotki to i tak najbardziej na całym zamieszaniu ucierpiał wizerunek klubu.
Wtedy działacze Interu zostali posądzeni o brak profesjonalizmu. Teraz działania prezydenta klubu rodzą pytania i budzą spore wątpliwości. Nikt w Mediolanie nie chce dopuszczać do siebie myśli, że Il Serpente pójdzie w ślady innego „dziecka” Ericka Thohira D.C. United. Ja również jestem daleki od takich wniosków, ale na miejscu tifosich Interu nieufnie patrzyłbym na poczynania zarządu. Nowy Inter miał zacząć od zera, ale powinien wystrzegać się starych błędów. Nierozważne i częste zmiany trenerów to powtórka z rozrywki.