Allegri vs. Benitez: Raz na wozie, raz pod wozem

Pierwsze trofeum w sezonie. Dla Maxa Allegriego i Juventusu zdobycie Superpucharu Włoch miało być jednym z wielu celów na ten sezon. Dla Rafaela Beniteza i jego Napoli triumf na 15-tysięcznym katarskim stadionie miał być jak powiew świeżego powietrza w tym trudnym sezonie. Przez większą część regulaminowych 90 minut, dogrywki i rzutów karnych wydawało się, że po trofeum sięgną turyńczycy. Los i fatalnie wykonywane „jedenastki” sprawiły, że to trofeum powędrowało pod Wezuwiusz. Rafa złapał drugi oddech, wygrał kolejny po Copa Italia puchar i kupił sobie kilka tygodni spokoju. W ekipie Starej Damy po raz pierwszy od dawna zrobiło się niewesoło.

Poniedziałkowy mecz o Superpuchar mógł się podobać i był naprawdę dobrą wizytówką ligi włoskiej. W pierwszej połowie kibice widzieli bramkę Teveza i słupek Hamsika, po zmianie stron na listę strzelców wpisał się Higuain, który kilka minut wcześniej obił słupek po pięknym technicznym uderzeniu. Dogrywka to ponownie pierwszoplanowa rola Teveza, któremu przy akcji bramkowej wydatnie pomógł Pogba. Kiedy wydawało się, że nic ciekawego się już nie zdarzy najsprytniejszy w „szesnastce” bianconeri okazał się Higuain i rozpoczęcie przerwy świątecznej trzeba było odłożyć na paręnaście minut. Potem przyszła pora na rzuty karne, które byłyby świetnym tematem na scenariusz filmowy.

Po końcowym gwizdku była eksplozja radości zawodników Napoli, triumfalne gesty prezydenta Aurelio De Laurentiisa i wielkie „uff” z ust Rafaela Beniteza. Bo jeśli nawet Superpuchar nie ma zbyt prestiżowego znaczenia we włoskiej piłce to to zwycięstwo było Hiszpanowi bardzo potrzebne. Niezależnie od tego czy jest się zwolennikiem czy przeciwnikiem trenerskiego talentu Rafy to ocena jego dotychczasowej pracy w Neapolu nie mogła być pozytywna. Oczywiście azzurri sięgnęli w poprzednim sezonie po Coppa Italia, a w Lidze Mistrzów pokazali się ze świetnej strony ogrywając w grupie Olympique Marsylia, Borussię Dortmund czy Arsenal, choć do fazy pucharowej nie awansowali. W lidze byli dopiero trzeci, podczas gdy przecież mierzyli w Scudetto. Nowy sezon to dla nich pasmo niepowodzeń. Aż do wczoraj.

Prezes De Laurentiis powtarza niczym mantrę, że Benitez nie ma powodów, by obawiać się o swoja pracę, jednak włoskie media w ostatnich miesiącach kilkukrotnie przewidywały rozbrat obu stron. Powody ku temu byłyby solidne. Po pierwsze Napoli nie zakwalifikowało się do Ligi Mistrzów, ulegając w dwumeczu Athletikowi Bilbao. Brak awansu do fazy grupowej odbił się na finansowej sytuacji klubu, a ostatnie dni letniego marcato było bardzo spokojne w wykonaniu Partenopei. Przeciętne występy w Lidze Europy i zapewnienie sobie gry na wiosnę w tych rozgrywkach nikogo specjalnie nie ucieszyły, a do tego wszystkiego doszła mocno przeciętna postawa w Serie A. Napoli pokazało na krajowym podwórku to do czego przyzwyczaiło – potrafiło pokonać potentata jak Roma, by potem stracić punkty ze słabeuszem, jak chociażby z Cagliari. Bilans? Czwarte miejsce po szesnastu seriach gier i 12 punktów straty do lidera. Jak na drużynę, która chce zdobywać laury to wynik dużo poniżej oczekiwań i Benitez o tym wie.

Benitez

Kiedy więc Simone Padoin nie wykorzystał rzutu karnego w dziewiątej serii „jedenastek” i Napoli sięgnęło po Superpuchar kraju Benitez miał po raz pierwszy od dawna powód do uśmiechu. Zdobycie tego trofeum nie zmazało plamy jaką są wyniki w Serie A, ale na pewno pozwoli taktykowi w spokoju przygotowywać się do kolejnych wyzwań. Sezon w wykonaniu azzurri od razu zaczął wyglądać lepiej, prezes De Laurentiis znów ma powód do dumy, gdyż jego klub ograł znienawidzony Juventus, a włoska prasa na parę tygodni odpuści Hiszpanowi. Oczywiście aż do następnej kolejki.

W zgoła odmiennych humorach do meczu o Superpuchar podeszli piłkarze Juventusu i przede wszystkich ich trener Massimiliano Allegri. Max miał od początku pracy w Turynie pod górkę. Przychodził co prawda do bezsprzecznie najlepszej drużyny w kraju, ale miał za zadanie powtórzyć, albo nawet przebić wyniki swojego utytułowanego poprzednika Antonio Conte. Presja na wynik była, jest i będzie ogromna, a gdy dodamy do tego, że na starcie swej przygody trener został niemiłosiernie wygwizdany i był notorycznie obrażany przez fanów bainconeri widzimy jak ciężkie mogą być początki w „wymarzonej” pracy. Benitez przychodził do Neapolu jako zbawca, Allegri jako zło konieczne, który musi przejąć opuszczony zespół. Kolejne miesiące były jednak dla Maxa bardzo udane.

Stara Dama osiągnęła jeden z celów założonych przed sezonem. Juventus zajął drugie miejsce w grupie A i razem z Atletico Madryt awansował do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Niektórzy nazwą to celem minimum, ale jeśli przypomnieć sobie problemy jakie mieli Włosi w starciach z Olympiakosem to wyjście z grupy trzeba uznać za sukces, nawet jeśli fani Piemontczyków nie uważają tego za specjalne osiągnięcie. Wszelkie potknięcia w Champions League, które koniec końców nie miały konsekwencji, zostały wynagrodzone w Serie A. Turyńczycy od pierwszej kolejki pokazali, że ciągle są dominującą siłą w kraju i w Nowym Roku wrócą na murawę jako lider tabeli. Jeśli dodamy do tego najszczelniejszą obronę i najmocniejszy atak w lidze to tifosi nie mają na co narzekać. Starej Damie zdarzyły się pechowe przegrane jak chociażby z Genoą, ale również niektóre zwycięstwa były mocne szczęśliwe, z derbami Turynu na pierwszym planie.

Allegri

Porażka w Superpucharze Włoch to tak naprawdę pierwsza tak poważna wpadka za kadencji Allegriego. Z jednej strony Max ma szczęście, gdyż to trofeum nie jest zbytnio prestiżowe i kibice, którzy z czasem się do niego przekonali, teraz tak łatwo się od niego nie odwrócą. Jakby jednak na to nie spojrzeć trener nie osiągnął stawianego przed nim celu, a jego podopiecznym można zarzucić to czego ekipie Conte nie można było zarzucić nigdy – brak mentalności zwycięzców.

Juventus w ostatnim czasie przechodzi przez drobny kryzys. Remisy z Fiorentiną i Sampdorią, nie stworzenie sobie dogodnej sytuacji strzeleckiej w arcyważnym meczu z Atletico Madryt i teraz porażka po rzutach karnych z Napoli to bardzo słabe zakończenie 2014 roku. W poniedziałkowy wieczór Stara Dama dwukrotnie wychodziła na prowadzenie, ale za każdym razem cofała się i święcie przekonana o swojej wyższości nie walczyła tak jak powinna. Napoli doprowadziło do dogrywki, a potem rzutów karnych wielkim sercem do gry. Kiedy bianconeri stawali, azzurri właśnie przyśpieszali. Frajersko stracone bramki i brak umiejętności „zamknięcia” meczu wcześniej doprowadziły do serii rzutów karnych, która każdego fana Juve kosztowała kilka siwych włosów na głowie. Ostatnie tak fatalnie egzekwowane „jedenastki” w wykonaniu turyńczyków można było zobaczyć w finale Ligi Mistrzów z Milanem w 2003 roku.

Na niekorzyść trenera trzeba zapisać zmiany, których dokonał. Chwilę po zejściu z boiska Pirlo, który rozgrywał bardzo dobry mecz, padła wyrównującą bramka dla Napoli. Winowajca? Roberto Pereyra, który dopiero co pojawił się na murawie i jako świeży zawodnik nie miał prawa odpuścić i nie biec za akcją. Potem na murawie zameldował się ulubieniec kibiców Simone Padoin, który w defensywie sobie radził, ale jego zapędy ofensywne były jak jego rzut karny – do zapomnienia. Jako ostatni do gry oddelegowany został Morata, który na pokazanie się dostał całe 15 minut. Kiedy dodamy do tego fakt, że do „jedenastki” przed Evrą, Padoinem czy nawet Bufonem podszedł Chiellini trzeba się zastanowić kto tę listę strzelców w ogóle układał. Giorgio jest dobrym obrońcą, ale z piłką przy nodze wolę oglądać nawet Bufona z pamiętnego meczu z Lecce.

napoli

Allegri długo pracował na swój wizerunek wśród fanów Juve i poniedziałkowa porażka będzie pierwszą rysą na diamencie. Benitez za to po serii kompromitujących wyników znów ma się czym pochwalić. Raz na wozie, raz pod wozem.