Niebywałe rzeczy dzieją się w tym sezonie z Borussią Dortmund. Początek sezonu jak z bajki – wygrany Superpuchar z Bayernem po bardzo dobrym meczu dawał nadzieję, że walka o mistrzostwo w tym sezonie potrwa dłużej niż w dwóch ostatnich sezonach, a może nawet zakończy się wielkim triumfem czarno-żółtych. Porażkę z Leverkusen na inaugurację ligi uznano za wypadek przy pracy, tym bardziej, że sezon 2010/2011 zaczęto dokładnie w ten sam sposób – od porażki u siebie 0:2 z Leverkusen, a mimo to na koniec sezonu świętowano zdobycie tytułu. Później przyszła planowa wygrana w Augsburgu, choć co bardziej wyczuleni zaczęli zwracać uwagę na błędy popełnione w tym spotkaniu przez defensywę gości, która sprezentowała rywalom dwa gole, przez mecz bez historii zamienił się nagle w mecz z histeryczną w wykonaniu BVB końcówką. Wszystkie zmartwienia odeszły w zapomnienie po kolejnych dwóch spotkaniach. W meczu z Freiburgiem świętowano powrót syna marnotrawnego i marnowanego w Anglii przez United, a parę dni później wszystkie europejskie media piały z zachwytu nad niemalże perfekcyjną grą Dortmundu w meczu Ligi Mistrzów z Arsenalem, w którym to renomowani goście robili w zasadzie jedynie za tło dla kapitalnie grających gospodarzy. Nieustanny pressing, ciągła inicjatywa, mnogość sytuacji… Gdyby wówczas ktoś powiedział, że w kolejnych 6 meczach w Bundeslidze Dortmund zdobędzie jeden marny punkt grając na dodatek z takimi przeciętniakami jak Mainz, Stuttgart, Hamburg, Köln czy Hannover, a w międzyczasie przegra Revierderby z Schalke, które pod wodzą Kellera spisywało się w tym okresie słabiutko, zostałby uznany w najlepszym przypadku za totalnego piłkarskiego abnegata. W mediach eksperci i fachowcy prześcigają się w głoszeniu tez próbując zdiagnozować przyczyny kryzysu w Dortmundzie. I kiedy już się wydaje, że znaleźli to, czego szukali, ktoś z boku nieśmiało wspomina o wynikach BVB w LM i cała misterna wyliczanka nadaje się do wyrzucenia na śmieci…
W sobotę i w niedzielę słuchałem w niemieckiej telewizji wielu mądrych głów, a w międzyczasie przeczytałem kilkanaście artykułów dotyczących kryzysu w Dortmundzie. I nie dowiedziałem się w zasadzie niczego konkretnego, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że futbolowi, pomimo rozbudowanej do granic możliwości bazy statystycznej, w której każdy krok piłkarza i każde jego zagranie jest prześwietlane na wszystkie możliwe sposoby, znacznie bliżej do metafizyki niż do matematyki. Pewne zjawiska są niewytłumaczalne. Po prostu się dzieją. Biorą się nagle i nagle odchodzą. Szukanie przyczyn i powodów nie jest zatem proste, a wnioski nie będą uniwersalne. Mimo to spróbuję zmierzyć się z tą materią i przynajmniej wskazać obszary, o których mówi się w Niemczech najczęściej w kontekście kryzysu u niedawnego trzykrotnego z rzędu mistrza Niemiec.
Wiele osób twierdzi, że Klopp dopiero w zimie będzie w stanie pchnąć Borussię nad odpowiednie tory. Fakt, w trakcie rozgrywek nie ma za bardzo czasu na ingerowanie w mikrocykle bądź poprawianie poszczególnych elementów, szlifowanie współpracy między formacjami itd. W sobotę mecz, w niedzielę co najwyżej pomeczowy rozruch, w poniedziałek trening, we wtorek wylot na mecz LM, z którego wraca się we czwartek, więc w piątek lekki przedmeczowy trening i tak w kółko. Pytanie tylko, co Klopp w zasadzie miałby poprawiać? Przejrzałem statystyki z bieżącego sezonu i one akurat są jak najbardziej w porządku. Wszystkie wskaźniki powyżej średniej, większość to ścisła czołówka ligi. Popatrzcie sami, jak wypada porównanie Dortmundu z Leverkusen. Dlaczego Leverkusen? Bo oba zespoły preferują podobny styl gry, oparty na szybkim odbiorze po stracie i natychmiastowym przejściu do ataku:
Wszystkie ważne wskaźniki są wyrównane, ewentualnie przemawiają na korzyść BVB. Oczywiście za wyjątkiem strzelonych goli, co już daje nam pewną wskazówkę. Ale zestawmy to jeszcze z tworzonymi sytuacjami:
Okazuje się, że to właśnie Borussia wraz z Bayerem i Bayernem tworzy najwięcej sytuacji podbramkowych i oddaje największą liczbę strzałów na bramkę. Zresztą warto zauważyć, że w czołówce tej klasyfikacji są wszystkie zespoły, które znajdują się też w ścisłej czołówce ligowej tabeli. Wszystkie, za wyjątkiem BVB. Szwankuje skuteczność, którą Dortmund ma zdecydowanie najsłabszą ze wszystkich czołowych klubów (ledwie 6,3% stworzonych sytuacji jest zamieniana na gole, drugi nasjłabszy wskaźnik w lidze po Hamburgu). Z czego to wynika? Z presji. Tak przynajmniej uważa Klopp. W pomeczowym wywiadzie dla ZDF, zapytany przez reportera, dlaczego między BVB w LM a w BL jest aż tak kolosalna różnica stwierdził, że to presja pęta nogi jego zawodnikom w Bundeslidze. W Lidze Mistrzów mogą grać bez niej, bo mają punktowo komfortową sytuację, dzięki czemu głowy są „wyczyszczone”, a w BL nie idzie, bo cały czas myślą o tabeli. W LM Dortmund rozegrał w tym sezonie 3 mecze i strzelił 9 goli (średnia 3,0 na mecz), tymczasem w Bundeslidze w 9 meczach udało się zdobyć zaledwie 10 bramek (1,11 na mecz), a przecież Arsenal, Galatasaray, czy Anderlecht nie są słabszymi drużynami od Mainz, Kolonii, Hamburga czy Hannoveru. Czytając pomeczowe wypowiedzi dortmundczyków w oczy rzuca się nastrój rezygnacji z wytyczonych celów. Klopp, Watzke czy Hummels – wszyscy zgodnym chórem podkreślają, że cele nakreślone na ten sezon zostały w zasadzie przegrane i pisanie o nich nadaje się co najwyżej na makulaturę. Klopp na łamach welt.de wypalił nawet, że w każdym innym klubie mówiłoby się w takiej sytuacji o walce o utrzymanie… Trudno jednak uwierzyć w szczerość tych słów. Przecież za nami dopiero 9 kolejek. Celem dla Dortmundu w tym sezonie nie było mistrzostwo. Przecież w Dortmundzie zdają sobie sprawę z przewag Bayernu. Finansowych i sportowych. Musieli zakładać, że celem minimum jest kwalifikacja do LM, a ta przecież wciąż jest możliwa. Straty punktowe są spore, ale za nami dopiero 9 z 34 kolejek. Słyszeliście kiedyś o zespole, który poddaje się po 9 kolejkach? Który po 9 kolejkach rozgłasza, że nie ma szans na puchary, albo że w zasadzie to już spadł? Przesłanie tych komentarzy jest jasne – chcemy grać w spokoju, a czas pokaże, dokąd nas to zaprowadzi. W poniedziałek na stronie welt.de pojawił się artykuł, w którym Klopp po raz enty w ostatnim czasie wypowiada się w sprawie kryzysu swojej drużyny. Okazuje się, że recepta na sukces BVB pokrywała się z przepisem na medale… Adama Małysza. Tak jak Małysz koncentrował się na każdym kolejnym skoku, tak siłą piłkarzy Borussii było myślenie tylko o kolejnym meczu. Klopp utyskuje, że w obecnej sytuacji nie jest to możliwe, bo jego piłkarze grają z tabelą głowie. „Niezbyt często wychodziliśmy w tym sezonie na prowadzenie 1:0, nasza gra przy 0:0 nie wygląda za dobrze, a już przy 0:1 wręcz fatalnie…”. Mecz z Hannoverem idealnie to zobrazował.
– Kloppo, przestawiłeś już zegarek?
– Tak, na maj 2012!
Ale niemieccy żurnaliści uczestniczący w niedzielnym Doppelpassie zwracali uwagę, że do momentu straty bramki nie był to wcale zły mecz w wykonaniu Dortmundu. Znany niemiecki dziennikarz Waldemar Hartmann (zasłynął także tym, że w teleturnieju „Milionerzy” padł na pytaniu z dziedziny piłki nożnej i to wcale nie trudnym…), zapytany o to, co ma zrobić Dortmund, by wyjść z kryzysu, odparł: „Grać jak w pierwszej połowie meczu z Hannoverem, tylko strzelać bramki…”. Coś w tym jest, bo ten sam mecz rozgrywany przy choćby przyzwoitej formie Dortmundczyków, zakończyłby się co najmniej trzybramkowym zwycięstwem BVB. Tymczasem Reus zrobił z Zielera bohatera, choć zapewne w Stambule w identycznych sytuacjach trafiłby ze dwa razy do bramki rywali, Ramos nie wykorzystał swojej setki, a Weidenfeller nie doleciał do dość prostej zdawałoby się piłki, mimo iż w opinii Hummelsa leciała ona w stronę bramki i leciała… Presja, z którą przegrała tego dnia nawet psychologia, bo przecież dortmundczycy ubrali się na ten mecz w swoje ładniejsze stroje z LM, jak to ocenił dziennikarz relacjonujący to spotkanie w ZDF-ie. Nie pomogło i to.
Zastanówmy się jeszcze, czy coś, poza presją, może mieć wpływ na drżące łydki u graczy BVB przed bramkami bundesligowych rywali. Niewłaściwe przygotowanie fizyczne? Nie. Także i tutaj BVB osiąga dobre wskaźniki. Średnio gracze BVB przebiegają na mecz ponad 120 kilometrów, czyli łamią mityczną granicę ustaloną przez Kloppa, której osiągnięcie gwarantować powinno wygraną w meczu. I są pod tym względem najlepsi w lidze, a do ich osiągnięcia zbliżają się jedynie gracze Borussii Mönchengladbach. Ktoś może powiedzieć, że nie liczy się liczba przebiegniętych kilometrów, tylko tempo ich pokonywania. Ale i tutaj wg statystyk sport1.de (choć trzeba przyznać, że te są często niepełne) BVB ustępuje tylko Leverkusen, a w dotychczasowych 9 meczach (wg statystyk bundesliga.de) tylko w spotkaniu z Hamburgiem rywale przebiegli sprintem więcej kilometrów od Dortmundu. A zatem to nie przygotowanie fizyczne jest problemem BVB. Szukajmy dalej.
Sporą cześć dyskusji we wspomnianym wcześniej Doppelpassie pochłonęła sprawa zastąpienia Lewandowskiego. Dyskutanci byli zgodni. O ile udało się zrekompensować odejście Götze, o tyle z Lewym już się nie wyszło. Thomas Helmer postawił wręcz tezę, że to jest klucz do rozwiązania zagadki dortmundzkiego kryzysu. Żaden napastnik w Bundeslidze nie potrafi tak panować nad piłką z obrońcą na plecach, jak Lewandowski. Żaden nie potrafi się tak długo przy tej piłce utrzymać będąc osaczonym przez dwóch czy nawet trzech rywali. Tego właśnie w opinii Helmera brakuje obecnie Borussii najbardziej w grze ofensywnej. Nie potrafi tego ani Immobile, ani Ramos, ani Aubameyang. Dyskusja nad zastąpieniem Lewandowskiego powiązana jest oczywiście z polityką transferową Dortmundu. W Niemczech coraz głośniejsze są opinie poddające w wątpliwość przydatność Immobile. Jürgen Kohler stwierdził niedawno, że Włoch czuje się dobrze na boisku tylko wtedy, gdy cała gra jest ustawiona pod niego, a Klopp nie zdecyduje się na taki manewr. W niedzielę oliwy do ognia dolali jeszcze w programie Sky90 Oliver Kahn i Lothar Matthäus. Ten pierwszy stwierdził, że Immobile nie pasuje do stylu gry BVB, bo ta potrzebuje napastnika uczestniczącego w grze, a Włoch nie jest tego typu zawodnikiem. Z kolei Matthäus zauważył, że Ciro to typowy lis pola karnego, ale nie jest w stanie grać w tempie Borussii, zaś na koniec dodał, że ten transfer mocno go zdziwił.
Można się spierać, czy obaj mają rację, czy nie. Faktem jest jednak, że w ostatnich dwóch sezonach Dortmund wydał na transfery… 106 mln € (!), a żaden z nowych nabytków tak naprawdę nie odmienił oblicza zespołu, Jedynym bodaj zawodnikiem, przy którym nie pojawiają się znaki zapytania i który szybko i pewnie wkomponował się w zespół, jest ściągnięty z Bremy za ok 9 mln € obrońca Sokratis, który wygryzł z podstawowej jedenastki Nevena Suboticia. Rekordowy Mkhitaryan przeplata meczem lepsze z gorszymi, ale więcej ma tych słabszych, a w minionym sezonie zasłynął marnowanymi na kopy „setkami”, Aubameyangowi wciąż szuka się optymalnej pozycji – a to prawe skrzydło, a to jako jeden z dwójki napastników, a to szpica (jak w Stambule), ale choć strzela bramki, to jednak nie do końca wpisuje się w charakterystykę zespołu, bazującego na piłce technicznej i wymagającego także od graczy formacji ofensywnej błyskawicznej reakcji w defensywie po stracie piłki, Jojić kosztował niewiele i niewielka jest też jego rola w zespole, a po powrocie kontuzjowanych graczy może być mu trudno o załapanie się do meczowej kadry, Ramosem Europy się nie podbije, sprowadzony za 10 mln € Ginter jest zaledwie czwartym środkowym obrońcą, a o grze jako defensywny pomocnik też nie ma co marzyć, wykupiony z Realu Sahin wciąż się leczy, ale to nie jest już ten sam zawodnik, co przed transferem do Madrytu, wreszcie Kagawa, którego łapią skurcze i jak sam twierdzi, nie jest fizycznie gotowy na grę co trzy dni. Można się spierać o poszczególne nazwiska, ale bezspornym pozostaje fakt, że można było te pieniądze chyba jednak nieco lepiej zainwestować.
Oczywiście opisując genezę problemów BVB w tym sezonie nie można także zapomnieć o trapiącej ten zespół od dawna pladze kontuzji. W pewnym momencie trwającego sezonu poza grą było 8 zawodników, którzy spokojnie mogliby znaleźć miejsce w pierwszej jedenastce. Sytuacja powoli się normuje, ale brak Sahina i Kircha sprawia, że po ponad roku bez gry od razu na głęboką wodę wrzucony został Gündogan, który ani formą, ani tym bardziej sylwetką nie przypomina siebie sprzed roku. Bolesna jest także strata Kuby Błaszczykowskiego, który dopiero od niedzieli jest w pełnym treningu z zespołem, bo w obecnej sytuacji BVB jego współpraca na prawej stronie z Łukaszem Piszczkiem mogłaby się okazać zbawienna dla zespołu, także dlatego, że Kuba świetnie rozumie filozofię gry BVB i wie, w przeciwieństwie na przykład do Aubameyanga, na czym polega Gegenpressing. Dodajmy do tego permanentne problemy ze zdrowiem Schmelzera, Hummelsa i Reusa, miesięczną przerwę Mkhitaryana i nie w pełni przepracowany okres przygotowawczy przez mistrzów świata, w tym Durma, co z pewnością ma wpływ na bardzo słabą jesień w wykonaniu nadziei (?) niemieckiej reprezentacji. Wszystko to razem sprawiło, że Klopp, któremu przecież w latach mistrzowskich zarzucano brak umiejętności rotowania składem, a podstawową jedenastkę BVB można było wyrecytować z pamięci nawet na śpiąco, od początku tego sezonu miesza nie tylko ustawienia (4-2-3-1, 4-4-2, 4-1-4-1, a nawet 4-3-3), ale także i personalia. W żadnym kolejnym spotkaniu ligowym nie wystawił takiej samej jedenastki, a linia defensywna tylko z Freiburgiem zagrała w takim samym zestawieniu, jak w poprzednim meczu.
Konferencje prasowe po meczach Bundesligi to dla Kloppa w tym sezonie naprawdę ciężki kawałek chleba…
W niemieckich mediach coraz częściej pojawiają się także opinie, że wewnątrz zespołu nie dzieje się najlepiej. Klopp oczywiście zbywa te insynuacje protekcjonalnym uśmieszkiem, ale nawet jeśli wszystko w zespole gra, to jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w Dortmundzie mogło nastąpić pewne zmęczenie materii. Trzon zespołu w zasadzie nie uległ zmianie od roku 2008. Weidenfeller, Schmelzer, Hummels, Subotic, Bender, Kehl, Sahin i Kuba są ze sobą już co najmniej od 5 lat. Może trochę za długo? Może warto czasem wprowadzić do zespołu pozytywny ferment i pozbyć się z własnej inicjatywy (a nie z inicjatywy Bayernu) wiodącego zawodnika po to, by wpuścić do drużyny świeżą krew? Przecież Bayern nie trzymał na siłę Kroosa i Mandzukicia, a rok wcześniej Luiza Gustavo i Mario Gomeza i przecież wcale na tym nie stracił.
To co z tą Borussią? Jesteście mądrzejsi po tym tekście? Pewnie nie. Bo tak, jak pisałem na początku – piłka nożna to nie arkusz excela. To niuanse i detale (tak jest!), to nielogiczne prawa serii, to psychologia i metafizyka, to emocje i uczucia. Wielu niemieckich (i polskich) dziennikarzy zajmujących się Bundesligą szuka powodów kryzysu BVB i podrzuca pomysły na jego zażegnanie. I wszyscy oni są w komfortowej sytuacji, bo jeśli się pomylą w ocenach, to nikt ich z tego nie rozliczy. A Klopp nie może. Tymczasem terminarz dla BVB jest brutalny. Najpierw wyjazd do Monachium, a potem wizyta na Signal Idunie najlepiej grającej na wyjazdach w całej lidze i będącej w doskonałej formie Borussii Mönchengladbach. Rywale niczym z Ligi Mistrzów. I w tym cała nadzieja BVB…