Calhanoglu to umie trafić na czołówki gazet. A to strzeli Weidenfellerowi gola z ponad 40 metrów, a to niewiarygodnie uderzy komu chce z rzutu wolnego, a to przedłuży kontrakt o kilka lat, by 2 miesiące później wymuszać transfer do innego klubu, a to wystąpi w telewizyjnym programie i da taki wywiad, że niemieckie media sportowe w niedzielę i poniedziałek nie zajmowały się w zasadzie niczym innym, poza komentowaniem wypowiedzi „Czalanulu” (tak ponoć wymawia się jego nazwisko) o tym, jak to mu było źle w Hamburgu, o tym, że został oszukany przez Kreuzera, a także o tym, jak to kolega z reprezentacji szalał z pistoletem po hotelu i groził Calhanoglu i Toprakowi, że ich pozbija. Ale po kolei.
„Wielu idiotów widziałem w niemieckim futbolu, ale Calhanoglu bije wszystkich. Twoja 10 to chyba twoje IQ!” pisał na twitterze Michel Mazingu-Dinzey – legenda St. Pauli, znany także ze swojego coming-outu o alkoholowym problemie, o niezwykle utalentowanym ale i mentalnie niedojrzałym Turku urodzonym w Mannheim. Powód? W lutym Hakan przedłużył swoją umowę z HSV do 2018 roku. W międzyczasie opowiadał w prasie o swojej dumie z bycia częścią tak wielkiego klubu, deklarował swoje przywiązanie do HSV i zapewniał, że chce w Hamburgu zostać na lata. Został, ale nie na lata, a do lata. W czerwcu mu się odwidziało. Po bardzo dobrej wiośnie w jego wykonaniu napłynęły oferty z Leverkusen i Monachium i Calhanoglu zmienił front. Na nic wcześniejsze przedłużenie umowy, na nic deklaracje Kreuzera, że bez względu na oferty Calhanoglu zostaje w Hamburgu. Turek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Po tym, jak na władzach klubu żadnego wrażenia nie robiły wywiady, w których otwarcie deklarował chęć opuszczenia HSV, sięgnął po większy kaliber. Tłumacząc się obawą o swoje życie (otrzymywał ponoć pogróżki od kibiców Hamburga wściekłych na jego postawę), wystarał się o L4 wystawione przez lekarza specjalistę na czas nieokreślony. Tyle, że tym specjalistą był psychiatra. Przyznacie, że profesja dość rzadko ingerująca w świat futbolu. W Hamburgu najpóźniej w tym momencie zrozumieli, że trzymanie Hakana w klubie, to jak przechowywanie niewypału z okresu drugiej wojny światowej na regale w piwnicznym garażu. Inna sprawa, że dzięki 15 milionom € mogli w znacznej części sfinansować swoje ambitne transferowe cele.
Calhanoglu trafił do Hamburga z Karlsruhe, które poprowadził do awansu do 2. Bundesligi. Jeśli 18-latek w 36 meczach strzela 17 goli i daje 11 asyst, to na pierwszy rzut oka widać, że to talent najczystszej wody, nawet jeśli ma to miejsce w rozgrywkach III ligi. Jego znakiem rozpoznawczym już wtedy były stałe fragmenty gry. W Mannheim wypatrzył go Martin Kauczinski, ówczesny i obecny trener Karlsruhe, mający za sobą długoletnią pracę w drużynach młodzieżowych KSC. Mimo silnej konkurencji w postaci Mainz, Hoffenheim i Kaiserslautern, udało mu się nakłonić Calhanoglu do wybrania Karlsruhe. Tutaj przejął go jako pierwszy trener Jörn Arnesen (Karlsruhe miało w sezonie 2011/2012… 4 trenerów w sezonie) i wsadził młokosa „na kobyłę” wystawiając go od razu do pierwszej jedenastki. Eksperyment nie wypalił, bo z 13 meczów przegrał 9 i po kilku miesiącach podziękowano mu za współpracę. Na stołek ponownie wrócił Kauczinski i stwierdził, że młody Turek po kilku miesiącach pobytu w Karlsruhe zaczął powoli „odlatywać” mając świadomość, że z każdym kolejnym meczem powiększa się kolonia skautów na trybunach chcących oglądać jego rzuty wolne: „Sprawiał wrażenie siedzącego na walizkach. Ale porozmawialiśmy sobie i wszystko jest już wyjaśnione”. Hakana utrzymano w KSC jeszcze przez rok. Dłużej i tak by się nie dało.
Tak potrafi przymierzyć z wolnego 18-latek…
W Hamburgu wydawało się na początku, że może mieć kłopot z miejscem w składzie. No bo jak tu wstawić do jedenastki młokosa, a posadzić van der Vaarta? Początkowo grywał więc jako lewoskrzydłowy, czasem jako prawoskrzydłowy, a najrzadziej na swojej nominalnej pozycji, czyli na 10. Natury jednak nie oszukasz – wg transfermarktu zaledwie w 6 meczach rozpoczynał spotkania na 10 i zdobył w tych 6 meczach 5 ze swoich 11 goli. Tymczasem i van Marwijk, i Slomka szukali przez cały sezon „kwadratowych jaj” wyrzucając go pod linie boczne…
O tym, że Calhanoglu ma bardzo skonkretyzowane wyobrażenie co do swojego miejsca na boisku i niespecjalnie bawi się w dyplomację (choć to akurat może być tyleż oznaka charakteru co i niedostatków w intelekcie), świadczyć może sobotnie wydanie ZDF SportStudio, które szerokim echem odbiło się w całych Niemczech, a w zasadzie odbija się nim nawet do dziś. Zanim Calhanoglu przeszedł do opowiastki o Törego zabawach z bronią, zrobił nieszczęśliwą minę na pytanie moderatorki o pozycję, na jakiej przyszło mu grać w meczu przeciwko Stuttgartowi. Wobec mnogości opcji w ofensywie, Schmidt przesunął go na 6. Calhanoglu nie było to w smak. Skarżył się, że był przez to zbyt rzadko przy piłce i zbyt daleko od bramki rywala. Nie jestem w stanie jednoznacznie określić, czy więcej w tym było odwagi połączonej z pewnością siebie, czy może jednak głupoty… Media już sugerują, że dywanik u Schmidta już czeka na młokosa.
Hakan opowiadał, Katrin Müller-Hohenstein słuchała. I z lekka niedowierzała.
Potem zebrało się Kreuzerowi, który miał mu rzekomo obiecać przyzwolenie na zmianę klubu w lecie w przypadku opowiedniej oferty. „Kreuzer mnie okłamał! Złamał daną mi obietnicę!” grzmiał Calhanoglu usprawiedliwiając tym samym swoje letnie poczynania względem HSV. Oczywiście zarówno Kreuzer jak i Jarchow jednogłośnie zaprzeczają, aby kiedykolwiek w prywatnych rozmowach mieli obiecywać będącemu od kilku miesięcy w klubie Turkowi, że ten będzie mógł odejść przy pierwszej nadarzającej się okazji. Komu wierzyć? Raczej Kreuzerowi, bo przecież nie robiłby z siebie głupka w prasie opowiadając wszem i wobec, że Calhanolgu definitywnie zostaje w Hamburgu i żadna oferta nie jest w stanie tego zmienić. Zresztą już przykład Karlsruhe pokazał, że Hakan to nie Gerrard… W tym miejscu warto zresztą przypomnieć konferencję powitalną Calhanoglu w Leverkusen, kiedy to w dniu podpisania pięcioletniego kontraktu oznajmił zdumionym dziennikarzom, że zamierza pozostać na Bay Arena „tak ze 2-3 lata…”. I tak długo, jak na jego standardy.
Prawdziwą „truskawką na torcie” (to celowe ;)) była jednak jego wersja wydarzeń z Gökhanem Töre w roli głównej, powołanym dość niespodziewanie do reprezentacji przez Fatiha Terima. Niespodziewanie, bo w listopadzie 2013 Töre zabawiał się podczas zgrupowania kadry pistoletem i ponoć wygrażał właśnie Calhanoglu i Toprakowi, a Terim zapowiedział, że więcej już tureckiego rewolwerowca do kadry nie weźmie. Co się stało, że zmienił zdanie? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że Calhanoglu i Toprak nie „zareagowali pozitiwnie” na wieść o powołaniu Töre do kadry i natychmiast zgłosili kontuzje mięśniowe uniemożliwiające wyjazd na zgrupowanie. Co zatem tak naprawdę zaszło rok temu w hotelu w Stambule? Wg Calhanoglu on i Toprak znaleźli się w złym miejscu i w niewłaściwym czasie. W dniu kończącym zgrupowanie przesiadywali w pokoju hotelowym w towarzystwie kolegi Topraka i ex-przyjaciółki Töre, do której ów tajemniczy kolega robił maślane oczy. Töre zapukał do drzwi kolegów i udając… boya hotelowego wpadł do pokoju z innym znajomym. Obaj mieli wg relacji Calhanoglu wyciągnąć pistolety zza pazuchy i krzyczeć do kolegów z reprezentacji, by ci leżeli nieruchomo na podłodze, bo inaczej zostaną zastrzeleni (!). No to leżeli… W międzyczasie kolega Topraka został dość ciężko pobity. „Töre chyba coś wziął…” rzucił jeszcze mimochodem robiącej coraz większe oczy moderatorce ZDF.
Prawdziwek, co? Skomplikowana osobowość. Ilość talentu odwrotnie proporcjonalna do pokory. 20-latek, który jednocześnie sprawia wrażenie człowieka, dobrze wiedzącego, czego chce, a równocześnie zagubionego i błądzącego. Na boisku zachwyca, w wywiadach zdumiewa. Geniusz czy tupeciarz? Przekonamy się. To tylkokwestia czasu. W ciemno można przyjąć, że za chwilę uderzy jakiegoś bajkowego wolnego, a potem pogada z prasą i hype wokół niego znowu nabierze mocy. A Völler i Schade powinni się modlić, by nie zainteresowała się nim zbyt szybko jakaś większa firma…