Serie A sprowadzona na ziemię

Przed paroma tygodniami po niesamowicie emocjonującym meczu Juventus pokonał u siebie Romę 3:2 i został samotnym liderem w tabeli Serie A. W minionej kolejce Stara Dama straciła jednak punkty, a rzymianie odrobili prawie całą stratę do bianconeri. Pierwsze spotkania nowego sezonu pokazały, że po raz pierwszy od kilku lat będziemy świadkami zaciekłego wyścigu o mistrzostwo Italii. Wyścigu, który nie ma oczywistego faworyta, jest nie do przewidzenia i zapewni kibicom calcio emocje do ostatnich kolejek. Wydawało się również, że o trofeum powalczą drużyny naprawdę mocne, zespoły ze światowego topu i gotowe nadać włoskiej piłce nową twarz w Europie. Liga Mistrzów brutalnie sprowadziła wszystkich tifosich na ziemię.

AS Roma to zdecydowanie najładniej grająca drużyna we Włoszech. Podopieczni Rudiego Garcii przenieśli swą widowiskową postawę na europejskie areny. Wilki pokonały w pierwszej kolejce Champions League CSKA Moskwa 5:1, a później zremisowały w Anglii z Manchesterem City 1:1. Głosy o tym, że giallorossi mogą grać z każdym w Europie zaczęły pojawiać się we włoskiej prasie, a od piłkarzy biła duża pewność siebie. Kolejnym sprawdzianem rzeczywistej wielkości rzymian miało być wtorkowe starcie z Bayernem Monachium w Wiecznym Mieście. Faworytem tego pojedynku byli Bawarczycy i ich zwycięstwo nie mogło nikogo zdziwić. Roma miała postawić się mistrzom Niemiec, a przy pomyślanych wiatrach wyrwać ważny w perspektywie awansu do 1/8 finału remis. To co się jednak stało na Stadio Olimpico zaskoczyło wszystkich interesujących się piłką i zapisało się w historii monachijskiego i rzymskiego klubu. Bayern zniszczył gospodarzy, ogrywając ich 7:1.

AS Roma v FC Bayern Muenchen - UEFA Champions League

Przyczyn tak wysokiej porażki jest wiele. Jedni powiedzą, że Roma zagrała zdecydowanie zbyt odważnie i zamiast się schować i czekać na swoją szansę ruszyła zbyt pochopnie do przodu. Drudzy wspomną, że Bayern znajdujący się w takiej formie mógłby ograć w podobnych rozmiarach prawie każdy zespół świata. Inni będą przekonywać, że Roma kadrowo nie miała szans w rywalizacji z Bawarczykami, a ten wynik tylko oddaje przepaść, która dzieli jedną z najlepszych (najlepszą?) drużyn w Europie i jedną z najlepszych (najlepszą?) ekip we Włoszech.

Upokarzająca porażka w takich rozmiarach to oczywiście nie nowość w dzisiejszej piłce. Wszyscy pamiętają wynik półfinału mistrzostw świata pomiędzy Niemcami, a Brazylią. Dla Romy również to nie pierwszy tak zawstydzający wieczór w Europie w ostatnich latach. Za kadencji Luciano Spallettiego Wilki przegrały na Old Trafford z Manchesterem United… 1:7. Kibice muszą jednak pamiętać, że nawet najbardziej wstydliwa porażka nie przekreśla wcześniejszych dokonań zespołu. We wtorek jedna wielka drużyna miała swój dzień, a w drugiej drużynie po prostu nic nie zagrało.

Czy to oznacza, że Roma nie jest tak silna jak wydawała się jeszcze kilka dni wcześniej? W Lidze Mistrzów na pewno tak, gdyż Bawarczycy odsłonili wszystkie słabości rzymskiego zespołu. Słabości, o których nikt we Włoszech nawet nie słyszał. Na rywalizację w Serie A ta dotkliwa porażka nie wpłynie jednak wcale, gdyż oprócz Juventusu rzymianie nie mają godnego rywala. Nie można zapomnieć również, że to Roma a nie Manchester City jest bliższa wyjścia z grupy. Wszystko ciągle pozostaje w nogach podopiecznych Rudiego Garcii.

Olympiakos

Równie duży smutek towarzyszy obecnie fanom Juventusu. Stara Dama przegrała z Olympiakosem w Grecji 0:1 i nawet jeśli wynik nie jest tak jednostronny jak ten Romy, to dla bianconeri jest to kolejna taka porażka w Lidze Mistrzów, czyli turnieju, w którym mieli w końcu pokazać swoją siłę. W obecnym sezonie mistrzowie Italii przegrali w Madrycie z Atletico, a przed rokiem silniejsze okazywały się grające u siebie Real i Galatasaray. Kiedy drużyna ze stolicy Piemontu udaje się na wyjazd w ramach Champions League tifosi turyńczyków nerwowo obgryzają paznokcie i modlą się, by w końcu tym razem się udało. Problem polega na tym, że w środę zespół po raz kolejny nie sprostał oczekiwaniom i również na własne życzenie skomplikował sobie sytuację w grupie. Stara Dama miała w końcu postawić na grę w Europie, a Massimiliano Allegri miał nauczyć drużynę efektywnej gry na tym szczeblu. Efekt? Po trzech kolejkach fazy grupowej wątpiących w awans Juve do 1/8 finału przybywa.

Mistrzowie Włoch zagrali w Grecji bardzo źle. W pierwszej połowie im poczynaniom zabrakło wszystkiego. Obrona gubiła się przy wyprowadzaniu piłki, środkowa linia nie radziła sobie z pressingiem Olympiakosu, a Carlos Tevez był do tego stopnia odcięty od podań, że wracał się po futbolówkę głęboko na własną połowę. Juventus był ospały, poruszał się przeraźliwie wolno, piłkarze nie wychodzili na pozycję i notorycznie podejmowali złe wybory. Nawet najlepszy w zespole turyńczyków Alvaro Morata kiedy miał przed sobą bramkarza rywali, czy też lepiej ustawionego kolegę przeważnie wybierał najgorsze rozwiązanie.

Wydaje się również, że Allegri nie trafił z taktyką. Pod koniec kadencji Antonio Conte powtarzano, że do osiągania wyników w Europie potrzebne jest porzucenie ustawienia 3-5-2. Max miał również podążyć tym tokiem myślenia, ale wraz z rozpoczęciem sezonu fani turyńczyków oglądają tych samych piłkarzy i te same schematy. Trener decyduje się na „odważniejsze” rozwiązania taktycznie tylko wtedy gdy zespołowi nie idzie. Allegri lubi wstawić pomocnika bądź napastnika za obrońcę kiedy wynik nie jest korzystny. Takie sytuacje miały miejsce w starciach z Atletico, Sassuolo i Olympiakosem. Zmiany wprowadziły sporo ożywienia w poczynania zespołu, ale nie przyniosły wymiernych efektów.

W ustawieniu 3-5-2 kluczową rolę odgrywać mają wahadłowi. Podczas gdy Kwadwo Asamoah dobrze sprawdza się w tej roli w Serie A to Liga Mistrzów wydaje się dla niego za trudnym wyzwaniem. Czekający na ławce Patrice Evra to nominalny lewy obrońca, który nie może sobie pozwolić na rajdy w tę i we w tę przez cały mecz. Inaczej sprawa się ma ze Stephanem Lichtsteinerem. Szwajcar to prawdziwe płuca zespołu i zawodnik, który jest w stanie zrobić różnicę w praktycznie każdych rozgrywkach. Problem polega na tym, że „Lichy” nie ma zmiennika i jest najczęściej eksploatowanym graczem Starej Damy. W Turynie muszą trzymać kciuki za szybki powrót do zdrowia Romulo i odciążenie Szwajcara.

Jeśli dodamy do słabej postawy Lichtsteinera fatalną dyspozycję Andrei Pirlo i Arturo Vidala (!) to ciężko wyobrazić sobie, by Juventus pozbawiony tak ważnych elementów mógł wygrywać trudne wyjazdy. Przy zwykłym meczu fani bianconeri na pewno by to zrozumieli. Problem polega na tym, że środowa potyczka może mieć kolosalne znaczenie dla całego sezonu tego klubu. Jeśli Stara Dama straci punkty w rewanżu z Olympiakosem to jej szanse na wyjście z grupy będą iluzoryczne. To co przed rokiem wydawało się być wypadkiem przy pracy, może okazać się w Turynie niechlubną tradycją.

pirlo-e-totti

Szanse Romy na awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów są większe niż Juventusu. Porażka 1:7 z Bayernem jest piekielnie bolesna, ale jeśli nie będzie miała długotrwałych reperkusji psychologicznych to będzie to tylko wypadek przy pracy. Przegrana turyńczyków z Olympiakosem to potwierdzenie tezy o mierności bianconeri w Lidze Mistrzów i kolejny cios dla ich wielkich ambicji. Walka o wyjście z grupy obu włoskich drużyn zapowiada się frapująco. Ich pojedynek o Scudetto również będzie spędzać kibicom sen z powiek. Szkoda tylko, że o mistrzostwo Włoch nie powalczą europejscy potentaci, a przynajmniej na razie, średniacy. Jedynym pozytywnym akcentem ich występów we wtorkowych i środowych meczach było zachowanie fanów w Rzymie.