Życie na diabelskim młynie

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Pamiętacie co robiliście późnym wieczorem 14. czerwca 2006? Tak na szybko odpowiedzielibyście pewnie, że nie. To ja wam przypomnę. Z całą rodziną w domu lub z kolegami w knajpie, albo z przyjaciółmi gdzieś na miejskim placu oglądaliście mecz Polski z Niemcami. Czekaliście na jak najniższy wymiar kary dla naszej reprezentacji, a tymczasem wyrok nie zapadał, a nadzieje rosły z każdą kolejną sekundą. Aż do doliczonego czasu gry. On tę datę pamięta doskonale. To właśnie tego dnia, w wieku 22 lat osiągnął szczyt swojej piłkarskiej kariery i został kultową postacią w kraju naszych zachodnich sąsiadów, piłkarzem jednej akcji – akcji, która wywołała euforię jak Niemcy długie i szerokie – od Ga-Pa aż po Kilonię. Sommermärchen zaczęła się na dobre. Dudka nie zdążył, Bąk nie pomógł, Bosacki zgubił krycie, a Baszczyński nie zaasekurował i Neuville po chwili utonął w objęciach kolegów. Ale nie byłoby tego gola bez niego. Takich piłkarzy często z ironią określa się mianem lekkoatletów. Biega, czasem nawet bardzo szybko i… tyle jego atutów. To szybkie bieganie ma dla bohatera tego tekstu wymiar symboliczny. Tak, jak szybko zasuwał po skrzydle, tak samo szybko wbiegł na szczyt i równie szybko albo nawet jeszcze szybciej z niego zleciał. Już pewnie wiecie, o kim będzie ten tekst, a jeśli nie, to proponuję powtórkę z historii:

O! Ciekawe co u niego? – zastanawiałem się, kiedy kilka dni temu natrafiłem w Weltcie na artykuł o Davidzie Odonkorze. Jakiś czas temu Odonkor zniknął mi bowiem z radarów, nie wiedziałem zupełnie, co się z nim dzieje i czy żyje nadal z piłki. I wreszcie się odnalazł. W VI lidze. Został niedawno trenerem malutkiego, wiejskiego klubu z okolic Bielefeld o nic mi nie mówiącej nazwie TuS Dornberg, który gra sobie ku chwale ojczyzny i lokalnej społeczności w Westfalenlidze. Ma ledwie 31 lat, ale nikt nie chce podziwiać jego rajdów po linii bocznej. Czas otworzyć nowy etap w życiu.

Zadanie, jakie przed nim postawiono, jest proste – ma utrzymać klub w lidze. Klub, który jeszcze rok temu grał w Oberlidze, czyli ligę wyżej, zakończył jesień na 13. Miejscu, czyli ostatnim bezpiecznym. Byłoby fatalnie dla klubu, ale tez i dla mnie, gdybyśmy spadli. Bo wtedy wszyscy by mówili – zobacz, przyszedł ten Odonkor, a i tak spadli. Ale jestem przekonany, że sobie poradzimy. Urzędowy optymizm? Niekoniecznie. Odonkor wziął się od samego początku ostro do pracy, by z różnej maści rzemieślników, uczniów, studentów i urzędników uformować zespół piłkarski godny występów na szóstym poziomie rozgrywkowym. Już pół godziny przed treningiem pojawia się na boisku, rozstawia pachołki, płotki i tory, które potrzebne będą w czasie zajęć. A trenować ma gdzie, bo ów szóstoligowy szaraczek dysponuje dwoma pełnowymiarowymi boiskami (w tym jednym ze sztuczną nawierzchnią), oświetleniem i przytulnym klubowym budynkiem. W klubie są oczywiście dumni ze swojego prominenta, a on jest świadom, że wnosi do tego małego środowiska kawałek wielkiego piłkarskiego świata. Wie, że ciąży na nim spora odpowiedzialność, dlatego nie chowa się za parawanem swojej sławy. Wychodzi do ludzi, spotyka się z dziećmi, opowiada o chwilach chwały i ciemnych stronach piłkarskiej kariery. Oczywiście obowiązkowo musi się podzielić wrażeniami dotyczącymi tych pamiętnych mistrzostw i sprintu wykonanego na sekundy przed końcem meczu z Polską, ale przede wszystkim opowiada o swojej karierze i życiu, które wcale go nie rozpieszczało. Na boisku ścigał się z obrońcami rywala, a w życiu ścigał się ze swoim losem. Wychowywał się z trojgiem rodzeństwa, nad którym pieczę sprawowała tylko matka. Ojciec opuścił rodzinę, kiedy David miał 7 lat. Jego talent został dość szybko dostrzeżony przez skautów BVB, którzy musieli jednak wykonać katorżniczą pracę, by przekonać przewrażliwioną na punkcie swojego syna matkę, by ta pozwoliła mu rozpocząć treningi w położonym o 160 kilometrów dalej od rodzinnego Bünde Dortmundzie. Nie było łatwo, bo Ute nie wyobrażała sobie, by David zamieszkał w internacie w innym mieście, ani by dojeżdżał do Dortmundu pociągiem. Obawiała się, że ze względu na kolor skóry i młody wiek mógłby stać się w nim łatwym celem ataków na tle rasistowskim. Dortmund jednak nie odpuścił, zorganizował transport i David każdego dnia przez trzy lata był wożony do Dortmundu na treningi. Gra warta była świeczki, bo Odonkor biegał niczym młoda gazela. Nieczęsto zdarza się bowiem, by piłkarz robił 100 metrów w 10,7 sekund. Wtedy po raz pierwszy w życiu poczuł, że życie jest jak rollercoaster. Przewrócił się podczas jazdy rowerem i uszkodził kręgosłup w odcinku szyjnym. Lekarze z rodzimej miejscowości zaordynowali mu wstawienie metalowej płytki, co byłoby równoznaczne z porzuceniem wszelkich marzeń o karierze piłkarskiej. Matka niedowierzała tym prognozom i postanowiła skonsultować wyniki badań z lekarzami BVB. Klub wysłał po Davida helikopter i przewiózł go do renomowanego ośrodka w Bochum, gdzie okazało się, że wystarczy jedynie rutynowe i tradycyjne leczenie, bez ingerencji w organizm młodego piłkarza. Rehabilitacja i brak kontaktu z piłką sprawiły jednak, że Odonkorowi nawarstwiły się zaległości w treningu. Po powrocie na boisko mocno odstawał od rówieśników pod względem wyszkolenia technicznego. No ale miał depnięcie… Dzięki niemu już 2 lata później, jako 18-latek, świętował z pierwszym zespołem BVB mistrzostwo Niemiec, choć jego wkład w tytuł był raczej symboliczny, bo w BL rozegrał w tamtym sezonie raptem po kilkanaście minut w dwóch meczach. Chwilę potem zdecydował się przeprowadzić na stałe do Dortmundu, a wielkomiejskie życie pochłonęło go bez reszty. Zupełnie nie umiał panować nad pieniędzmi, które nagle pojawiły się u niego w kieszeni. Nowe „przyjaźnie”, samochody, styl życia, ciuchy i akcesoria – tylko piłka zeszła na plan dalszy, a że ówczesnym trenerem Dortmundu był Matthias Sammer, a on akurat na żartach specjalnie się nie zna, to wyrzucił młokosa na pół roku do drużyny rezerw, by tam, na spokojnie, przemyślał sobie swoje postępowanie i raz jeszcze zrewidował hierarchię życiowych priorytetów. Pomogło. Wreszcie przebił się do podstawowego składu BVB, a sezon 2005/2006 należał do niego. W 33 meczach, jakie rozegrał w Bundeslidze, zanotował aż 229 dośrodkowań (!), z których co piąte kreowało partnerom dobrą sytuację strzelecką. Dlatego był mocno rozczarowany, kiedy rankiem 15. maja 2006 roku usłyszał w słuchawce głos Dietera Eiltsa – prowadzącego natenczas zespół U21, który poinformował go, że nie weźmie go jednak na młodzieżowe Mistrzostwa Europy. Odonkorowi świat zawalił się na głowę, ale tylko na parę minut. Bo po chwili telefon zabrzmiał raz jeszcze, a po drugiej stronie zgłaszał się Jürgen Klinsmann…

odonkor

David Odonkor na spotkaniu z młodzieżą trenującą w TuS Dornberg (zdj. welt.de)

Po mistrzostwach wydawało się, że czas Davida Odonkora dopiero nadchodzi. Ale nie nadszedł. Van Marwijk zmienił ustawienie na takie, w którym nie było już dla niego miejsca, a do zrujnowanego finansowo Dortmundu napłynęła lukratywna oferta z Betisu. Odonkorowi jasno dano do zrozumienia, że 6,5 mln € to nie w kij dmuchał, a półtorej milionowej gaży płaconej w euro (netto!) w Dortmundzie młodzian nie dostanie nigdy.  Decyzja o przejściu do Hiszpanii okazała się po czasie najgorszą w życiu. Diabelski młyn, po osiągnięciu szczytu, znów zaczął jechać ostro w dół. Odonkor zupełnie nie mógł się zaaklimatyzować w słonecznej Andaluzji. Już po kilku tygodniach zaczął się zastanawiać nad zmianą klubu, by ostatecznie jednak wypełnić kontrakt do samego końca, choćby dlatego, że był już za drogi dla innych klubów, ale głównie z powodu zrujnowanego kolana, które przez pięć lat operowane było… pięć razy. W ciągu tych pięciu sezonów Odonkor rozegrał w Betisie tylko 51 spotkań. Na przemian wracał po kontuzji i kładł się ponownie na stół operacyjny. W życiu prywatnym także nie układało mu się najlepiej, bo w międzyczasie jego żona Suzan poroniła. Nie był to jednak koniec gehenny. W 2010 roku wydawało się, że David najgorsze ma już za sobą. Przepracował cały okres przygotowawczy z drużyną, trener zaczął na niego stawiać, kolano trzymało – słowem wszystko zaczęło się układać jak należy. Do czasu. Wraz ze swoim agentem – Cristobalem Guzmanem doszli do wniosku, że profilaktycznie wykonają jeszcze artroskopię kolana, aby upewnić się, że ze zdrowiem piłkarza wszystko jest już w porządku. Tym razem nie w Niemczech, jak to Odonkor miał w zwyczaju, a w Hiszpanii. Po zabiegu zagrał jeszcze w sparingu z Atletico Madryt, strzelił nawet gola, a dwa dni później leżał już na intensywnej terapii, zaś lekarze rozważali, czy jedynym ratunkiem dla jego życia nie jest amputacja nogi. Okazało się, że podczas zabiegu wdarło się do nogi zakażenie. Zaalarmowani niemieccy lekarze nakazali całkowity bezruch, aby tylko zakażenie nie rozprzestrzeniło się po całym organizmie. Przez 6 długich tygodni piłkarz, który 5 lat wcześniej zachwycał całe Niemcy i stał się ucieleśnieniem słynnego hasła Sommermärchen, leżał w zapomnieniu gdzieś w szpitalu w Sevilli, a z jego oczu ciurkiem leciały łzy. Ból w kolanie bowiem nie ustępował.

odonkor2

David Odonkor z rodziną. Dziś jest wreszcie szczęśliwy (zdj. Gala)

W Hiszpanii nie miał już czego szukać, tym bardziej, że w tym samym roku Betis postawiono w stan bankructwa. Wrócił do Niemiec i rozpoczął żmudny proces ośmiomiesięcznej rehabiltacji. Chodził od jednego specjalisty do drugiego, walczył o każdy kolejny milimetr zgięcia kolana. Wrócił na boisko, ale o poważnej piłce nie mogło być już mowy. W drugoligowej Alemannii Aachen pełnił jedynie rolę rezerwowego, a kiedy ta spadła z ligi, musiał sobie szukać nowego przytułka. Padło na ukraińską Howerłę-Zakarpattię Użhorod, ale i ten transfer okazał się całkowitą pomyłką. Kolano znów dawało o sobie znać, a dodatkowo Odonkora przytłaczała samotność i wszechobecna biedota. Tęsknił za Suzan i córeczką Adrianą. Wrócił więc ponownie do Niemiec, osiadł w Bielefeld i zaczął wszystko od początku. Szaleńczy sprint zamienił na trucht, być może nawet po raz pierwszy w życiu. Dojrzał, nabrał do wielu spraw dystansu i powrócił do piłki. Tej małej. Takiej, w której nie trzeba gnać przed siebie byle szybciej. Koło jego życiowego diabelskiego młyna powolutku, powolutku zaczyna się znowu kręcić ku górze…