Mieli spaść szybciej niż weszli. „Jesteśmy największym autsajderem w historii Bundesligi” mówili sami o sobie po awansie. Prasa niemiecka prześcigała się w anegdotkach dotyczących klubu. A to nie można grać po zmroku, bo okoliczni mieszkańcy się buntują, że za głośno, a to stadion pojemnościowo kompletnie nie przystający do standardów Bundesligi, liczący zaledwie 15 tys. miejsc, a to kadra złożona z bundesligowej melasy wyplutej przez silniejsze kluby, a to brak bazy treningowej… Przed sezonem kurs na spadek Paderborn wynosił 1,40. Długoterminowy pewniak jakich mało.
Tak było w sierpniu. Kiedy przed meczem z Mainz prezydent klubu Wilfried Finke zapowiadał, że w pierwszych czterech meczach sezonu jego piłkarze zrobią 10 punktów, a na koniec sezonu bankowo znajdą się nad kreską, można było go brać za niegroźnego wariata. Kiedy zaś po wspomnianych 4 kolejkach Paderborn miał na koncie 8 punktów i otwierał ligową tabelę, a mecz w Monachium z Bayernem anonsowany był w mediach jako starcie mistrza z liderem, trudno było uwierzyć w to, co się dzieje. Przeważały jednak opinie, że to chwilowe, a beniaminek zaraz wróci do szeregu. Tymczasem za nami 11 kolejek, beniaminek okupuje spokojne miejsce w środku ligowej stawki z 15 punktami na koncie, a wygrać na jego boisku udało się jedynie Borussii Mönchengladbach. Nikt w Niemczech nie ma jednak wątpliwości, że to dopiero początek ciernistej drogi Paderborn w kierunku utrzymania. Bo przecież z 15 punktami to jeszcze nikt nigdy się nie utrzymał. Trzeba punktować dalej. I choć praktycznie co kolejkę wydaje się, że to już chyba koniec serii, a Paderborn będzie od teraz pikować w dół tabeli, to Ostwestfalen co rusz się wywijają z tarapatów i skrzętnie zbierają punkty. Próba ognia już za dwa tygodnie, bo na Benteler-Arenę po wygraną przyjedzie podrażniona Borussia Dortmund. Cała nadzieja gospodarzy w NIM. Już on coś wymyśli, by maksymalnie utrudnić życie Kloppowi i jego gwiazdom. Panie i panowie, oto nowa gwiazda na trenerskim firmamencie w Bundeslidze. Człowiek, dzięki któremu Paderborn przeżywa swój najlepszy okres w historii – Andre Breitenreiter.
Breitenreiter ma jak na razie sporo powodów do radości
Od samego początku swojej piłkarskiej kariery uchodził za ogromny talent. Przeszedł przez wszystkie szczeble reprezentacji juniorskich strzelając w nich sporo goli. Jako nastolatek rozegrał wszystkie mecze w barwach drugoligowego Hannoveru w Pucharze Niemiec, po który zresztą jego zespół sięgnął. Później przeszedł do Hamburga, gdzie zaliczył kapitalny początek. Hatrrick strzelony duńskiemu Ikast w Pucharze Intertoto w ciągu 19 minut i gol w ligowym debiucie przeciwko Bayernowi. Potem bywało już jednak różnie, przeważnie gorzej niż lepiej. Czynną karierę piłkarską zakończył w 2010 roku w TSV Havelse, występującym wówczas w Regionallidze, choć tak naprawdę stało się to rok wcześniej. W międzyczasie zdobywał doświadczenie jako skaut w FC Kaiserslautern, co – jak sam dziś przyznaje – pozwoliło mu nauczyć się lepszego czytania gry i szybkiej reakcji na wydarzenia meczowe, a także wyostrzyło jego oko na utalentowanych zawodników z niższych lig. W połowie sezonu, kiedy drużynie wybitnie nie szło, zastąpił na stanowisku trenera Jürgena Stoffregena, wyciągnął zespół ze strefy spadkowej wygrywając 7 z 18 meczów i utrzymał go w lidze, by w kolejnym sezonie uformować z niego czołowy zespół ligi i zakończyć sezon na miejscu piątym. W sezonie 2012/2013 było jeszcze lepiej, bo Havelse zakończyło rozgrywki na 2. miejscu i bardzo niewiele zabrakło do awansu do III ligi. Klub nie awansował, za to trener tak i to o 2 klasy. W taki to oto sposób Breitenreiter trafił do Paderborn, a resztę już znacie.
Breitenreiter z okresu gry w HSV. Podobny trochę do Kasi ze „Zmienników”, nie sądzicie?
Czy długo wytrzyma na prowincji? Zaskakująca postawa Paderborn sprawia, że jego nazwisko krąży już na trenerskiej giełdzie w kontekście znacznie większych klubów. W lecie łączono go z Eintrachtem, a po wyrzuceniu Slomki z Hamburga z HSV. Kwestia czasu, kiedy wskoczy na kolejny szczebel w ligowej hierarchii. Zresztą sam o sobie mówi, że nie jest typem trenera „całującego klubowy herb” i nie może obiecać, że zostanie w Paderborn na wieki, podczas gdy za kilka tygodni może go tam już nie być. Póki jednak jest gdzie jest, a jak sam mówi – czuje się w Paderborn świetnie, robi wszystko co może, by klub się rozwijał i na dłużej zadomowił się Bundeslidze. Kilka tygodniu temu udzielił dość mocnego wywiadu kickerowi, w którym skrytykował władze miasta Paderborn, do których należy teren klubowy, za fatalną bazę treningową. „Już 10 razy o tym wspominałem, ale nic się w tej sprawie nie dzieje. Tutaj biegają dzieci, tam jeżdżą rowerami, a w rogu boiska psy sikają. Kiedy to widzę, to mam wrażenie, że pracuję w jakimś wiejskim klubie…”. W Spieglu z kolei oznajmił, że kiedy mocniej pada, to zespół nie ma gdzie trenować, bo ma do dyspozycji tylko jedną płytę. Ponadto samochody zawodników są zaparkowane niemal przy linii bocznej, a szatnia urąga przyjętym w Bundeslidze normom. Skądś to znamy, prawda? Franciszek Smuda miałby pełne ręce roboty. Efekt? Parę dni później w mediach ukazała się informacja, że miasto Paderborn w porozumieniu z klubem planują budowę nowego ośrodka treningowego za około 8 milionów euro z dwukondygnacyjnym funkcjonalnym budynkiem i kilkoma płytami treningowymi. Całość ma być gotowa w połowie 2015 roku. Można?
„Tu na razie jest ściernisko”, ale tak ma wyglądać ośrodek treningowy SC Paderborn w połowie przyszłego roku.
Ale Breitenreiter to szczwana bestia. Te wypowiedzi nie były przypadkowe. Oczywiście, budowa centrum treningowego to jedno, ale odbiór zespołu przez rywali to drugie. Nie sądzę, aby wszyscy w Bundeslidze jednakowo poważnie podchodzili do meczów z beniaminkiem czytując o nim historie rodem z polskiej Ekstraklasy. Jeśli dzięki temu Paderborn zdobyło bądź zdobędzie w skali sezonu 2-3 punkty więcej, to już było warto, bo te 2-3 punkty na koniec sezonu mogą mieć kapitalne znaczenie. 9. miejsce po 11. kolejkach nie daje żadnych gwarancji na czerwcowy happy-end. Aż 6 razy w historii Bundesligi zdarzało się, że zespoły plasujące się po 11. kolejkach właśnie na 9. miejscu w tabeli spadały z ligi. Ostatni tego typu przypadek miał miejsce w sezonie 2000/2001 i dotyczył Eintrachtu Frankfurt. Dlatego w Paderborn nie popadają w euforię i są świadomi, że tak naprawdę jeszcze niczego nie osiągnęli, tym bardziej, że pozostały do końca rundy terminarz do najłatwiejszych nie należy. Poza pojedynkami z potentatami jak Dortmund, Schalke czy Wolfsburg, Paderborn zagra jeszcze z zespołami bezpośrednio walczącymi z nimi o utrzymanie, jak Werder czy Stuttgart, a oba mecze rozegra na boiskach rywali. Ale jak to Niemcy mawiają – „aller guten Dinge sind drei” czyli do trzech razy sztuka. Nie wyszło Greuther Fürth, prawie udało się Eintrachtowi Brunszwik, więc może misja Paderborn zakończy się sukcesem. Nikomu chyba nie zaszkodzi krztyna kolorytu i folkloru w profesjonalnej i skomercjalizowanej do bólu Bundeslidze.