To była kolejka inna niż wszystkie. Wyjątkowa. Zostanie zapamiętana na długie lata, tego jestem pewien, ale wcale nie przez pryzmat piłki. Kiedy dzieją się tak smutne rzeczy, popularne wśród wielu kibiców słowa Billa Shankly’ego, jakoby piłka była sprawą ważniejszą niż życie i śmierć, brzmią nie tyle groteskowo, co wręcz obrazoburczo. Futbol to z pewnością ważna część naszego życia. Część, z której nie da się zrezygnować. Nasz nałóg. Ale cóż znaczy futbol wobec nieuleczalnej choroby bliźniego? Cóż znaczy futbol wobec śmierci drugiego człowieka? Jeśli nadal chcecie ochoczo cytować Shankly’ego, to znaczy, że życie Was nigdy jeszcze boleśnie nie doświadczyło. I oby nadal Was oszczędzało…
Dortmund i Darmstadt. Dwa miejsca w Niemczech, gdzie piłka zeszła w weekend całkowicie na dalszy plan. Cisza na Signal Iduna Park wobec obecności ponad 80 tysięcy ludzi na trybunach była dojmująca. W przerwie meczu stadion obiegła informacja, że dwóch kibiców BVB miało zawał serca. Mimo podjętej akcji reanimacyjnej jednego z nich nie udało się uratować. Kibice Borussii i Mainz opuścili barwy, a na stadionie zapanowała 40-minutowa przeraźliwa cisza. Dopiero potem ktoś na Sütribune wpadł na pomysł, by uczcić śmierć 79-letniego kibica odśpiewaniem „You’ll never walk alone”. Kiedy cały stadion powstał i uniósł w górę barwy intonując tę znaną z Anfield Road pieśń, miałem ciarki siedząc przed telewizorem. Nawet sobie nie wyobrażam, co czuli ludzie na stadionie. Jestem pewien, że znaczna cześć z nich po prostu się popłakała, bo emocje były zbyt silne.
https://www.youtube.com/watch?v=GsNYVBUBHN8
Na stadionie w Darmstadt także rozbrzmiało „YNWA”. Kibice żegnali w ten sposób swojego brata, 26-letniego Jonathana Heimesa, znanego w Niemczech jako „Johnny”, wielkiego fana Lilii, który zmarł w tygodniu poprzedzającym mecz po długiej i bardzo ciężkiej chorobie nowotworowej. W wieku 12 lat Heimes był świetnie zapowiadającym się tenisistą, mistrzem Hesji w swojej kategorii wiekowej. Dwa lata później dowiedział się, że ma raka mózgu. W ciągu następnych 12 lat przeszedł 8 ciężkich operacji, 26 chemioterapii, trzykrotnie podawano mu komórki macierzyste, a 55 razy naświetlano. Mimo tego nigdy nie stracił ochoty do życia, nigdy się nie poddał i nigdy nie zrezygnował z chęci pomagania innym. Kiedy w 2010 przestał mieć czucie w nogach a lekarze postawili diagnozę, że pojawiły się przerzuty na kręgosłupie, dostał od przyjaciela smsa, który jeszcze raz podniósł go na duchu. „Jest 4:6, 4:5 i 15:40. Dwa meczbole przeciw Tobie, ale MUSISZ WALCZYĆ! NIC NIE JEST PRZEGRANE!” I to właśnie te słowa dały początek akcji, którą zainicjował z pomocą Andrei Petković, tenisistki pochodzącej z Darmstadt. Hasło „DUMUSSTKÄMPFEN” tłoczono na silikonowych opaskach na nadgarstek a dochód z ich sprzedaży szedł w całości na pomoc dzieciom walczącym z rakiem. W ten sposób fundacji udało się zebrać ponad 350 tysięcy €.
Johnny i Andrea Petković – pomysłodawcy akcji DUMUSSTKÄMPFEN
– Co za chłopak… To on pomógł nam awansować do 2. Bundesligi, to on pomógł nam napisać tę historię. To on nas zjednoczył. Każdy z nas jest dumny z tego, że mogliśmy poznać kogoś takiego, jak on. Mam nadzieję, że i my spełniliśmy choć w jakiejś części jego marzenia. Bez niego naprawdę by nas tutaj nie było… – tak ze łzami w oczach mówił niedawno o „Johnnym” Aytac Sulu, kapitan SV Darmstadt. I nie są to słowa na wyrost. Historia cudownych awansów SV Darmstadt jest kibicom powszechnie znana, niewielu jednak wie, co za nią stoi. Po pierwszym, przegranym 1:3 u siebie meczu barażowym z Arminią Bielefeld w 2014 roku o awans do 2. Bundesligi, trener Schuster wkroczył do szatni z naręczem niebieskich opasek. – Weźcie przykład z tego chłopaka, zmierzcie się z jego osiągnięciami. On walczy o swoje życie, każdego dnia. A my musimy walczyć tylko przez 90 minut, może 120. Jeśli będziecie mieć problemy, jeśli nie będziecie wiedzieć, co dalej, po prostu popatrzcie na te opaski… Resztę już pewnie znacie. Lilie w absolutnie dramatycznych okolicznościach wygrały rewanż 4:2, zdobywając decydującego o awansie gola w drugiej minucie doliczonego do dogrywki czasu, a sezon później szturmem wzięli 2. Bundesligę. Opasek już nie zdjęli z rąk. Ani oni, ani trener Schuster. Noszą je do dziś i pewnie będą nosić nadal…
Rywale także oddawali hołd zmarłemu
Johnny od tamtego momentu stał się niemal nieodzowną częścią zespołu. Bywał z zespołem na spotkaniach, rautach, prywatnych wieczorkach, świętował z nimi na scenie awans do 1. Bundesligi. Piłkarze i trenerzy traktowali go jak jednego z członków drużyny. Kibice też, czemu dali wyraz podczas sobotniego meczu z Augsburgiem. Podczas prezentacji spiker wywoływał imiona każdego z piłkarzy SV, publiczność odpowiadała nazwiskiem, a jako ostatnie wykrzyczano imię i nazwisko Johnny’ego. Zresztą całe spotkanie z Augsburgiem stało w cieniu wydarzeń na trybunach. Kibice pożegnali Heimesa z wielką pompą i klasą, prezentując efektowną oprawę na trybunach i skandując wielokrotnie jego imię. Do klimatu uroczystości dostosowali się także kibice Augsburga, którzy okolicznościowym banerem także oddali hołd zmarłemu.
Heimes z piłkarzami Darmstadt na fecie z okazji awansu do 1. Bundesligi
Ciebie brakuje, ale Twoje wartości pozostaną. Będziemy walczyć dalej! – napisali na transparencie kibice Lilli. Bo Johnny walczył, jak mało kto. Dodawał siły i motywacji do walki innym, poprzez swoją godną postawę. Często powtarzał, że przegra z rakiem nie wtedy, gdy umrze, ale wtedy, gdy się podda. Jego ulubioną sentencją było zdanie, że koniec następuje dopiero wtedy, gdy faktycznie wszystko jest skończone. Sam prześmiewczo mówił o swojej chorobie i o jej nieustannych nawrotach, że jego życie jest niczym mecz tenisowy: Johnny – rak, rak – Johnny i tak cały czas na zmianę… Powtarzał zawsze, że siłę do walki czerpał właśnie ze sportu. Wielką motywację dał mu legendarny finał LM ze Stambułu z 2005 roku i triumf Liverpoolu nad Milanem, a także walka bokserska Artura Abrahama z Edisonem Mirandą z 2006 roku, kiedy to Abraham walczył z rywalem do samego końca mimo podwójnego złamania szczęki. Inspirację, jak widać, można czerpać zewsząd.
Johnny walczak – takim tytułem Frankfurter Allgemeine Zeitung opatrzyła swój długi tekst dotyczący życia Johnny’ego Heimesa dwa dni po jego śmierci. Rodzina Heimesa napisała na facebboku oświadczenie, że Johnny odszedł we śnie. Zmarł bez cierpienia. Po prostu zasnął i już się nie obudził. Zasnął z opaską w barwach Darmstadt na ręku z napisem DUMUSSTKÄMPFEN. Rak ostatecznie wygrał piłkę meczową w tym nierównym boju.
Teraz za Johnny’ego chcą walczyć piłkarze. Mówią, że utrzymają się w lidze, także dla niego. Bo bez niego nie byliby dziś w tym samym miejscu, nie zarabialiby tak dużych pieniędzy, nie mieliby tak dostatniego życia. Zaciągnęli u Johnny’ego wielki dług i czas go teraz spłacić…