Niemożliwe nie istnieje czyli wielka piłka na moguncką modłę

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Pamiętam doskonale ankietę, jaką przeprowadzaliśmy na twitterze w sierpniu zeszłego roku. Mieliśmy wytypować kształt tabeli po zakończeniu sezonu, wskazać mistrza, pucharowiczów i spadkowiczów. Zastanawiałem się, kto obok Paderborn może z tej ligi spaść i po krótkim namyśle wskazałem na Freiburg lub Mainz, z tendencją raczej na ten drugi klub. Nie wierzyłem, że potuchelowe sieroty poradzą sobie w lidze bez swojego papy tym bardziej, że w przerwie letniej odeszli tak ważni w poprzednim sezonie zawodnicy, jak Nicolai Müller, Eric Maxim Choupo-Moting, Zdenek Pospech czy Nicki Zimling. Z transferami też niespecjalnie się spieszono, czekano niemal do ostatniej chwili, by wydać jak najmniej. Wydawało się, że zespół nie ma zbyt wiele jakości, że Shinji Okazaki sezon konia ma właśnie za sobą, a po odpadnięciu w kwalifikacjach LE z greckim Tripolisem można było nabrać wątpliwości także co do osoby nowego trenera – Kaspara Hjulmanda. Na szczęście w klubie jest jeszcze i on…

Gospodarz mogunckiego domu. Niemieckie wcielenie Stanisława Anioła. Moguntczyk z urodzenia (jego ojciec był nawet burmistrzem miasta), menadżer z krwi i kości, bankowiec z wykształcenia. Mowa oczywiście o Christianie Heidelu – Kazimierzu Wielkim mogunckiej piłki, która przed jego erą nie zasługiwała nawet na miano „drewnianej”. Heidel pojawił się w klubie w 1992, kiedy to FSV balansował na granicy 2. Bundesligi i Regionalligi. Uporządkowanie bałaganu w klubie zajęło mu niemal dekadę,  zespół w tym czasie najczęściej bronił się przed spadkiem, a wiele spraw było pilniejszych niż sam wynik sportowy (szkolenie praktycznie nie istniało, a stadion Bruchweg był w kiepskim stanie) aż w końcu w nastąpił przełom. Sezon 2000/2001 przebiegał niemal tak samo, jak wszystkie inne w II lidze. Jak mawia bundesligowy ekspert Eurosportu – Andrzej Grajewski – Mainz znowu walczyło o spadek i wydawało się, że tym razem misja zakończy się powodzeniem. Do akcji wkroczył jednak Heidel. Zwolnił Eckharda Krauzuna i oddał zespół w ręce 34-letniego wówczas Jurgena Kloppa, nominalnie piłkarza Mainz, który akurat w tym czasie leczył kontuzję. Dlaczego akurat jemu? Klopp już za czasów Wolfganga Franka uchodził za przedłużenie trenerskiej ręki na boisku. Zresztą cóż było do stracenia? Ryzykowny manewr się powiódł. Pod wodzą Kloppa zespół wygrał 6 z 7 najbliższych meczów i zapewnił sobie w ten sposób upragnione utrzymanie. Dwa kolejne lata to znowu dramatyczna walka, ale już o awans przegrywana w obu przypadkach w niewiarygodnych wręcz okolicznościach. W 2002 stracono go w ostatniej kolejce na boisku nie grającego o nic Unionu Berlin prowadząc w tabeli niemal przez cały sezon, a rok później do pierwszoligowej promocji zabrakło jednego gola. Eintracht Frankfurt wygrał równolegle rozgrywane spotkanie ostatniej kolejki 6:3 z Reutlingen, zdobywając decydującego o awansie gola w doliczonym czasie gry i parę sekund po zakończeniu spotkania Mainz w Brunszwiku wygranego przed FSV 4:1. Ale do trzech razy sztuka. Udało się w roku 2004. Trochę fartownie, bo przez cały niemal sezon Nullfünfer musieli tym razem gonić czołówkę, by wdrapać się na miejsca dające awans dopiero w ostatniej kolejce. Resztę już chyba znacie. Po Kloppie w 2008 krótki epizod zaliczył Jörn Andersen. Nieudany, więc Heidel znów wkroczył do akcji i oddał klub we władanie kolejnemu młokosowi – 36-letniemu Thomasowi Tuchelowi, który właśnie świętował pierwsze w historii Mistrzostwo Niemiec zdobyte przez zespół U-19 bijąc w finale 2:1 Borussię Dortmund z Lasse Sobiechem, Mario Götze, Tolgayem Arslanem i Danielem Ginczkiem w składzie. Dwóch podopiecznych Tuchela awansowało wraz z nim do pierwszej kadry zespołu – Jan Kirchhoff i Andre Schürrle, kolejni dwaj rok później – Petar Sliskovic i Stefan Bell. Też nie od macochy, co?

Szkolenie młodzieży to dziś oczko w głowie klubu. Ośrodek wraz z akademią mieści się obecnie na terenie dawnego stadionu pierwszego zespołu – Bruchweg. Loże vipowskie przebudowano na biura, a młodzież ma do dyspozycji sześć płyt. Do momentu awansu do Bundesligi mieli tylko jedną i to utwardzaną. Kiedy zaczynaliśmy szkolenie w akademii w 1990, nie mieliśmy żadnego zawodnika w reprezentacjach. Dziś w rocznikach między U-15 a U-19 mamy ich dziewięciu – mówi Volker Kersting, szef NLZ (skrót od Nachwuchsleistungszentrum, czyli akademii szkolenia młodzieży), którego w grudniu bezskutecznie próbowało przechwycić Hoffenheim. Heidel nie pozwolił. Dziś Mainz może się poszczycić jedną z najlepszych akademii w całym kraju, której DFL przyznaje za każdym razem trzy gwiazdki, czyli najwyższą możliwą ocenę. Celem akademii jest wprowadzanie do pierwszego zespołu w każdym sezonie 1-2 zawodników własnego chowu i cel ten udaje się osiągać.

FSV Mainz to nie tylko kuźnia piłkarskich, ale też i trenerskich talentów. Klopp, Tuchel, Schmidt – oni wszyscy zostali przeszkoleni w oparciu o program kształcenia opracowany przez klub. – Sami kształcimy naszych trenerów, a program dopasowany jest do naszych potrzeb. Klucz do sukcesu klubu tkwi w jakości kadry szkoleniowej. Tylko jeśli będziemy mieć jak najlepiej wyedukowanych trenerów, będziemy mogli optymalnie kształcić młodych zawodników. Jeśli będziemy oszczędzać na personelu tylko po to, by w to miejsce sprowadzić do klubu 3-4 piłkarzy, to na dłuższą metę szkolenie bardzo mocno na tym ucierpi. Kersting wie, co mówi. Wspomniana wyżej trójka jest tego najlepszym przykładem. Kolejnym jest Meikel Schönweitz, kolejny wytwór trenerskiej kuźni Heidela i Kerstinga, który został zwerbowany przez DFB i jest dziś opiekunem reprezentacji Niemiec U-16 oraz koordynatorem rocznika U-15 i U-17.

Kuhnertbuvacklopp

Dwóch pierwszych od prawej pewnie kojarzycie, a jeśli nie, to popytajcie kibiców BVB. Ten pierwszy od lewej to Stephen Kuhnert – trener bramkarzy FSV (fot.: wikipedia)

Kształcenie trenerów, wzorowa praca z młodzieżą i odpowiedni skauting, to chyba najważniejsze filary, dzięki którym Mainz jest dziś solidnym pierwszoligowym klubem. Wyobraźcie sobie, że na Okazakiego, Kariusa, Geisa, Parka, Baumgartlingera i Malliego wydano w sumie… 3,5 mln €. Zarobi się na nich pewnie około 10 razy tyle. I taka jest też polityka klubu. Znają swoje miejsce w szeregu, wiedzą, że muszą produkować i sprzedawać. Nie potrzebujemy rozgłosu. Do niczego nie jest mi to potrzebne, żeby ktoś w telewizji opowiadał, jacy jesteśmy wspaniali. Robimy swoje i dobrze się czujemy w tej roli – mówił w wywiadzie dla 11 Freunde Heidel. Mainz nie żyje ponad stan. Od momentu awansu do 1. Bundesligi klub wydaje na transfery niemalże tyle samo, ile sam na nich zarabia. Z opublikowanego niedawno przez Das Erste zestawienia dotyczącego obrotów poszczególnych klubów wyszło, że Mainz wygenerowało za zeszły rok zysk na poziomie blisko 4,9 miliona €. Więcej niż Schalke czy Köln, nie wspominając o Hamburgu czy Bremie, które zanotowały potężne straty…

Christian Heidel to człowiek, który umie postawić na właściwe osoby i doskonale orientuje się w potrzebach klubu. I trudno odmówić mu fachowości. Dowodem na to niech będzie polityka personalna względem trenerów. Od momentu zatrudnienia Kloppa w roku 2001 obecny szkoleniowiec zespołu Martin Schmidt jest zaledwie piątym szkoleniowcem. Porównajcie to na przykład z Hamburgiem, gdzie w ciągu jednego sezonu potrafią mieć czterech trenerów…  Problem z Hjulmandem był taki, że chciał on rozwijać swój pomysł na grę oparty na dużej liczbie podań. Obawialiśmy się, że efekty jego pracy dostrzeżemy dopiero w 9. kolejce nowego sezonu w II lidze. Walcząc o utrzymanie w lidze, interesują mnie przede wszystkim wygrane pojedynki i liczba sprintów wykonanych przez zawodników w czasie meczu, a dopiero potem ilość podań. Owszem, podoba nam się taka gra, ale przez to zatraciliśmy nasze wcześniejsze atuty, czyli grę w destrukcji. Kaspar chciał zdominować rywala, a my walcząc o utrzymanie musimy go kąsać. Zestawcie teraz tę wypowiedź z wypowiedziami chociażby polskich prezesów zmieniających trenerów. Nie szło, musieliśmy coś zmienić… Dlatego też po raz pierwszy od czasów Kloppa Heidel zmienił trenera w trakcie sezonu. Ryzyko związane z zatrudnieniem nowego szkoleniowca ograniczył do niezbędnego minimum. Martin Schmidt to były asystent Tuchela, człowiek wyznający dokładnie taką filozofię gry, której Heidel w danym momencie oczekiwał. Pressing, agresywny odbiór i kontra. Po mojemu nikt w piłce nie wymyślił nic praktyczniejszego. Jeśli nie masz w składzie Thiago i Lahma, to oddaj piłkę rywalowi. Niech on się z nią męczy. A ty zaatakuj go we właściwym momencie i kąsaj. Lubię taki futbol. Efekt pracy Schmidta?  9 meczów, 15 punktów, średnia na mecz lepsza niż za Kloppa i Tuchela, pewne utrzymanie i szanse na LE.

heidel

Christian Heidel ma powody do zadowolenia. Jego życiowy projekt rozkwita coraz mocniej (fot.: SZ)

Christian Heidel znany jest w Niemczech z tego, że ma swoje zdanie i nie boi się go głośno wyrażać. Kiedy w prasie pojawiła się wypowiedź dyrektora sportowego Hannoveru – Dirka Dufnera, że Baumgartlinger, który nie przedłuży umowy z Mainz, jest dla Hannoveru niezwykle interesującym graczem Heidel momentalnie wyprowadził kontrę zastanawiając się na łamach prasy, czy aby na pewno Baumgartlinger uważa Hannover za interesujący klub. Na początku kwietnia goszcząc w telewizji Sport1 zaciekle bronił Thomasa Tuchela przed atakami dziennikarzy twierdząc, że Tuchel wcale nie porzucił Mainz, bo już od stycznia 2014 Heidel wiedział o jego zamiarach. Liczył tylko, że Thomas zmieni jeszcze do lata swoją decyzję. Ogólnie zarówno o Tuchelu jak i o Kloppie wypowiadał się w samych superlatywach, mocno natomiast skrytykował byłego bramkarza Mainz – Heinza Müllera uskarżającego się na mobbing ze strony nowego szkoleniowca BVB. Głośnym echem w Niemczech odbiły się także jego wypowiedzi dotyczące RB Lipsk. Heidel uchodzi za jednego z największych przeciwników pomysłu na futbolowe przedsiębiorstwo budujące swoją potęgę we wschodnich Niemczech: – My, aby zainwestować, musimy sprzedawać bilety i piłkarzy. Oni sprzedają samochody i napoje. Za jakiś czas rywalizację z Bayernem, Dortmundem i Schalke będą w stanie podjąć tylko takie kluby jak Lipsk, Hoffenheim czy Wolfsburg. Czy na pewno tego chcemy? Problem nie polega na tym, że oni prędzej czy później awansują. Problem leży w tym, że zajmą w ten sposób w lidze miejsce klubowi ze zdrowymi strukturami finansowymi. Tylko dlatego, że mają kogoś, kto za wszystko jest w stanie zapłacić. Trochę przesadził. Hamburg wcale nie ma zdrowych struktur finansowych…

Na oficjalnej stronie klubu każdy z klubowych działaczy Mainz ma swój profil, na którym m.in. krótko przedstawia swoje największe talenty nie związane z pracą w klubie. Niemożliwe dla mnie nie istnieje napisał Heidel. Krótko, zwięźle i na temat. I trudno się nie zgodzić patrząc na to, co stało się z FSV przez te 23 lata jego kadencji. O szkoleniu w klubie już pisałem, obroty klubu wzrosły przez ten okres z 3 do 78 mln €, klub od 2011 roku gra na nowoczesnym stadionie Coface Arena, zespół rezerw z najniższej klasy rozgrywkowej w Niemczech awansował na trzeci szczebel – najwyższy możliwy. Klub wychował mistrza świata i kilku wyśmienitych trenerów. Tam naprawdę niemożliwe nie istnieje…