Kiedy Stara Dama spotyka Humorzastą Diwę, a Schanzer grają z Fuggerer…

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Pomyślelibyście, że Źrebaki i Kozły nienawidzą się śmiertelnie? Wiecie, że w Bundeslidze Humorzasta Diwa spotyka się dwa razy w  roku ze Starą Damą? Nie będziecie zdziwieni, jeśli w przyszłym sezonie przeczytacie gdzieś w niemieckiej prasie, że Schanzer grają właśnie z Fuggerer, a w 2. Bundeslidze, niczym na Sawannie, Lwy będą ścigać Zebry? Lepiej się do tego przygotować, żeby potem nie zbaranieć…

Baza przydomków niemieckich klubów nie jest może aż tak rozbudowana, jak klubów z Wysp, ani nie ma tak bogatej tradycji, nie zmienia to jednak faktu, że w wielu przypadkach przydomki te wrosły mocno w klimat danego klubu i są jego nieodzowną częścią. Część z pewnością będzie Wam znana, część też nie, a niektóre wydadzą Wam się wręcz zmyślone naprędce, ale gwarantuję – opieram się na faktach i pisząc ten tekst nie jestem pod wpływem żadnych środków pobudzających fantazję…

Przydomki można podzielić na kilka grup. Pierwsza z nich to

Bundesligowa fauna…

Państwo Gucwińscy znaleźliby w Bundeslidze wszystko to, czego potrzebowaliby do swojego wrocławskiego ogrodu zoologicznego, a i Noe miałby kogo zaprosić do swojej arki. Borussia Mönchengladbach to od lat 70-tych minionego wieku popularne Fohlen, czyli Źrebaki. Przydomek ten wziął się od fenomenalnej drużyny prowadzonej przez Hennesa Weisweilera, w której prym wiedli wybiegani i pędzący do kontr niczym narowiste konie młodziutcy piłkarze z Bökelbergu. Parę kilometrów dalej swoje miejsce na ziemi i w niemieckiej piłce znalazły Geiβböcke, czyli Kozły. Ksywkę tę FC Köln zawdzięcza podarunkowi, jaki ówczesnemu prezydentowi klubu – Frankowi Kremerowi sprezentowała w 1950 roku szefowa lokalnego cyrku – Carolina Williams. Był to kozioł, który wg słów pani Williams miał przynieść klubowi trochę szczęścia. Nazwano go Hennes na cześć Hennesa Weisweilera (tak, tego samego Hennesa Weisweilera) – trenera FC Köln w tamtym okresie. Jak się potem okazało, był to Hennes I, praojciec całej dynastii Hennesów obecnych na stadionie Kolonii przy okazji każdego spotkania rozgrywanego przez miejscowy klub aż po  dziś dzień. Obecnie jesteśmy w erze Hennesa VIII, a cała piłkarska Kolonia żyła w lecie jego przeprowadzką ze skromnego schroniska do luksusowego M1 przy kolońskim ZOO. Z okazji przeprowadzki zorganizowano w mieście pochód na przedzie którego defilował dumny prominent odziany w klubowe barwy, a udział w nim wzięli zarówno kibice jaki i piłkarze oraz kierownictwo kolońskiego klubu.

hennes

Toni Schumacher na czele pochodu przeprowadzkowego Hennesa VIII

Rywalizacja na linii Kolonia – Mönchengladbach to od zarania dziejów jedno z najgorętszych derbów w niemieckiej piłce, a fani obu drużyn serdecznie się nienawidzą, stąd nie jest niczym dziwnym, że prześcigają się w wymyślaniu rywalom własnych przydomków. W Kolonii o rywalach zza miedzy mówi się często pogardliwie die Ponies, czyli Kucyki, albo Borussia Lachbach („lachen” po niemiecku to śmiać się), za to w Mönchengladbach nie bawią się w słowną poetykę i walą prosto między oczy tytułując sąsiadów mianem Scheiβböcke, co chyba nie wymaga tłumaczenia.

Ale Kolonia dorobiła się jeszcze jednego przydomka. W latach 60-tych nazywano ją „Realem Madryt zachodu”, głównie przez wzgląd na niezwykle eleganckie białe stroje, w jakich piłkarze tego klubu wybiegali na mecze, a także dzięki wytwornemu sposobowi gry i sukcesom, jakie odnosili. W końcu FC Köln to pierwszy historyczny mistrz Bundesligi. Dziś kibice Kolonii o swoim klubie mówią i piszą po prostu Effzeh, co oczywiście nawiązuje do wymowy nazwy. Coś jak katowicka „Gieksa”.

Nie dziwi zupełnie przydomek Wolfsburga, bo nazwa tego miasta to w wolnym tłumaczeniu „Wilczy Gród”. Maskotką klubu jest oczywiście wilk „Wölfi”, natomiast równie dobrze funkcje tę mógłby piastować były trener tego klubu– Wolfgang Wolf. Trzeba przyznać, że Peter Pander miał fantazję i spore poczucie humoru, kiedy w 1998 roku zatrudniał Wolfganga Wolfa akurat w Wolfsburgu, podobnie zresztą jak i rodzice obecnego dyrektora sportowego Norymbergi. Dać dzieciakowi o nazwisku Wilk na imię Wilkołaz…

Poza Wilkami z drapieżników w Bundeslidze uświadczymy także frankfurckie Orły (die Adler), a przydomek ten związany jest z historycznym herbem miasta, na wzór którego tworzono potem herby Eintrachtu. Czarny, czerwony czy biały – orzeł w tym herbie był od zawsze. Ale nie jest to jedyne określenie drużyny z Hesji. W latach 30-tych i tuż po wojnie piłkarzy Eintrachtu nazywano Schlappekicker. „Schlappe” to w gwarze heskiej but, a w okresie międzywojnia niemal wszyscy piłkarze Eintrachtu pracowali dodatkowo w fabryce obuwia. Ale słowo „Schlappe” w dzisiejszym języku niemieckim to przede wszystkim „porażka w kiepskim stylu”. A że Eintracht takich porażek w ostatnich latach zaliczał całkiem sporo, to przykurzona przydawka znów robi całkiem niezłą karierę w niemieckich mediach, choć oczywiście jej sens jest dziś zupełnie inny niż dawniej. Mi jednak, w kontekście Eintrachtu, najbardziej do gustu przypadło określenie launische Diva, czyli humorzastej Diwy. Pochodzi ono z lat 90-tych, kiedy to piłkarze Eintrachtu zachwycali całe piłkarskie Niemcy swoją kapitalną grą. Starsi kibice będą pamiętać. Uli Stein w bramce, Manfred Binz i Uwe Bindewald w obronie, a z przodu artyści – najpierw Andreas Möller, potem Jay-Jay Okocha, Maurizio Gaudino, Axel Kruse, Anthony Yeboah, 5:0 z Schalke, 3:0 i 4:1 z Dortmundem, 9:0 z Widzewem…  Cóż to była za ekipa! Potrafili ogrywać największych, strzelać kapitalne gole (pamiętacie słynną bramkę Okochy z 1993, przy której tańczył z całą defensywą Bayernu nawijając Kahna i obrońców po 2-3 razy?) by w następnych kolejkach tracić punkty w meczach z bundesligowymi karzełkami, takimi jak Uerdingen, VfB Lipsk, czy Wattenscheid 09…

Fauna trzyma się dość mocno także i w niższych ligach. W 2. Bundeslidze po boiskach grasują dwie bandy Lwów – te z północy z Brunszwiku i z południa z Monachium. Obie swoje ksywki zawdzięczają klubowym herbom, przy czym 1860 miało swego czasu Lwa nie tylko w herbie, ale i na ławce trenerskiej. Myślę, że Werner Lorant także mógłby wcielić się w rolę klubowej maskotki TSV. I to bez zbędnej charakteryzacji…

lorant

Niżej jest jeszcze ciekawiej. Są na przykład Bociany (die Störche) z Holstein Kiel, a przydomek ich pochodzi od charakterystycznych czerwonych getrów i białych spodenek, w jakich grywają zazwyczaj piłkarze z północy Niemiec. Niektóre źródła podają też, że źródłem tego określenia był pierwszy klubowy lokal, który funkcjonował w okolicy stadionu i nosił nazwę „Pod bocianim gniazdem”. Reprezentację ptaków uzupełniają jeszcze Wróble (die Spatzen) z Ulm, a określenie to nawiązuje do symbolu miasta, czyli właśnie wróbla.

W Nadrenii-Westfalii dużą estymą cieszą się najwyraźniej zwierzęta kopytne, bo obok Źrebaków i Kozłów pojawiają się jeszcze Zebry z Duisburga. Nazwa ta wzięła się od pasiastych koszulek, w jakich grają piłkarze Meidericher Spielverein i zakotwiczyła mocno w świadomości zarówno kibiców, jak i mediów. Wystarczy zresztą tylko wejść na oficjalną stronę MSV, by się o tym przekonać.

W kwestii zwierząt moim faworytem pozostaje jednak Alemannia Aachen, której piłkarzy pieszczotliwie nazywa się… Stonkami (die Kartoffelkäfer), a to oczywiście także od czarno-żółtych barw strojów.

… flora

Świat roślin nie jest w Bundeslidze aż tak mocno reprezentowany, jak świat  zwierząt. Ogranicza się w zasadzie do trzech kwiatków – fiołków, koniczynek i lilii. Fiołki (die Veilchen) to przydomek Erzgebirge Aue, co ma oczywiście związek z klubowymi barwami dawnego Wismutu. Koniczynki (die Kleeblätter) to Rot-Weiβ Oberhausen i Greuther Fürth, z tym zastrzeżeniem, że ci pierwsi są spod znaku czterolistnej, a ci drudzy trzylistnej koniczyny. W przypadku Oberhausen chodzi o klubowe logo, w którym figuruje czterolistna koniczyna jako symbol mający przynosić Czerwono-Białym szczęście, natomiast koniczyna z Fürth nawiązuje do emblematów miasta, w których  jest ona obecna od XVI wieku. Podobnie sprawa się ma z liliami (die Lilien) z Darmstadt. Roślina ta figuruje bowiem zarówno w herbie miasta, jak również w logo klubu.

Historyczne

Wiele klubów zawdzięcza swoje przydomki historii, bądź miejscom, z których się wywodzą. Widać to wyraźnie powyżej na przykładach klubów nawiązujących swoją symboliką do emblematów miast. Z nazwami jest podobnie. O piłkarzach z Augsburga często w  prasie pisze się die Fuggerer. Nie da się tego przełożyć na język polski, natomiast znana jest etymologia tego określenia. Pochodzi ono od nazwiska kupieckiej rodziny Fuggerów, mieszkającej w Augsburgu w XV i XVI wieku. Ale augsburczyków nieco prześmiewczo określa się też mianem die Datschiburger, przy czym Datschi to tradycyjne i charakterystyczne dla tego regionu ciasto śliwkowe. Historyczne konotacje ma także przydomek FC Ingolstadt. Die Schanzer to nazwa wywodząca się od historycznych fortyfikacji i umocnień wokół miasta (die Schanze – szaniec). Na piłkarzy Fortuny Düsseldorf często woła się die Flingeraner, a nazwa ta wzięła się do robotniczej dzielnicy Düsseldorfu, w której mieści się stadionu Fortuny. Intrygujący jest natomiast przydomek znanej przed laty ekipy Waldhof Mannheim, o których zwykło się mówić die Barackler, czyli… mieszkańcy baraków. Przedmieścia Mannheim były swego czasu obłożone barakami socjalnymi, do których przesiedlano najuboższe rodziny. Określenie to nie jest oczywiście miłe, ale nikomu w Mannheim nie przeszkadza i kibice Waldhofu sami go nierzadko używają. W latach 80-tych na zespół z Mannheim wołano także Buwe, co w lokalnej gwarze oznacza „młodych chłopców”. Waldhof słynął naonczas ze świetnego szkolenia, a całych Niemczech zasłynął zdobywając w 1983 roku awans do Bundesligi niemal wyłącznie swoimi wychowankami, którzy 2 sezony wcześniej tworzyli juniorski zespół A-Jugend. Do kategorii historycznej można w sumie podciągnąć także Schalke 04, gdyż przydomek Knappen nawiązuje do górniczych tradycji miasta (die Knappen to określenie na młodych górników tuż po szkole). Podobnie rzecz się ma w przypadku Unionu Berlin. Określenie Die Eisernen (Żelaźni) pochodzi z lat 20-tych minionego wieku, a po raz pierwszy w kontekście Unionu miało zostać użyte podczas derbowego spotkania z Herthą, kiedy to rywal, mimo ogromnej przewagi, nie zdołał rozstrzygnąć meczu na swoją korzyść. Ponadto Union był klubem wywodzącym się z klasy robotniczej, występował w niebieskich strojach przypominających robocze drelichy, a na piłkarzy wołano najczęściej Schlosserjungs, czyli młodzi ślusarze.

Kolory, liczby…

Wspomniane wyżej Schalke to jednak także, a może nawet przede wszystkim die Königsblauen czyli królewsko-niebiescy, co oczywiście bezpośrednio łączy się z barwami klubu. I takich przydomków jest naturalnie cała masa, jak to w każdej lidze. Mamy die Roten (Czerwoni) z Hanoweru i Stuttgartu, die Rothosen (Czerwone spodnie) z Hamburga, die Schwarz-Gelben (Czarno-żółci) z Dortmundu, die Grün-Weiβen (Zielono-biali) z Bremy i die Blauen (Niebiescy) z Monachium, których często tytułuje się też mianem die Sechziger (Sześćdziesiątki). A skoro już jesteśmy przy liczbach – parę oczywistości. Schalke to oczywiście Nullvier (zero cztery, wiadomo…), Hannover die Sechsundneunziger (dziewięćdziesiątki szóstki), a czytając w prasie artykuły o Darmstadt SV można trafić na określenie die Achtundneunziger (dziewięćdziesiątki ósemki), SG Wattenscheid, które większość skojarzy z Altintopami, a starsi kibice pamiętają na pewno z rana (serdecznie tych „staruszków” z tego miejsca pozdrawiam :)) to die Nullneuner (zero-dziewiątki), a Mainz die Nullfünfer (zero-piątki). A propos Mainz…

Przydomki dziwne, okazyjne, oczywiste i prześmiewcze

Kibice z Moguncji już nawet nie protestują, kiedy fani z innych drużyn witają ich na stadionach hasłem Ihr seid nur ein Karnevalsverein! (Jesteście tylko klubem karnawałowym!) intonowanym na nutę Yellow Submarine. No ale czy można się dziwić…?

mainz

Tak się kibicuje na Coface Arena!

To teraz parę oczywistości. Wszyscy wiecie, że Hertha to Alte Dame (Stara Dama), prawda? Określenie to ma związek z nazwą klubu. Jeden z jego współzałożycieli posiadał parowiec o nazwie „Hertha” i z braku lepszego pomysłu tak właśnie postanowił nazwać nowy klub. A że Hertha to stare germańskie kobiece imię, to i stąd pomysł na Starą Damę. Wiecie też na pewno, że Bayern to FC Hollywood. Etymologii też chyba nie trzeba specjalnie tłumaczyć. Zamiast mnie niech przemówi stary, dobry Trap. Uwielbiam to wideo. Kultowy filmik. Kino wysokiej klasy, a Trap zasłużył na Oscara:

O tym, że Kaiserslautern to Rote Teufel, czyli Czerwone Diabły z pewnością każdy słyszał. Przydomek ten powstał w latach 50-tych, w czasach gry legendarnego Fritza Waltera. Czerwone stroje gospodarzy w połączeniu – jak mówią źródła – z ich diabelną grą dały takie a nie inne skojarzenie. O tym, że Norymberga to po prostu Club, zaś Hamburg często określa się mianem Bundesliga-Dino przypominając o tym, że to jedyny zespół grający w Bundeslidze od pierwszego sezonu bez przerwy aż po dziś dzień, też pewnie większość wie. O Vizekusen lub Neverkusen też pewnie wszyscy słyszeli. Przydomki te powstały w roku 2000, kiedy to Bayer Leverkusen w ostatniej kolejce sezonu stracił mistrzostwo Niemiec na rzecz Bayernu Monachium ulegając Unterhaching 0:2, a przybrały na sile 2 lata później, po tym jak Bayer zawalił nie tylko finisz rozgrywek w Bundeslidze (tym razem prowadzenie oddano w przedostatniej kolejce sezonu przegrywając z broniącą się dramatycznie przed degradacją Norymbergą), ale także finał LM (porażka z Realem 1:2) oraz finał Pucharu Niemiec (2:4 z Schalke). Tym samym Leverkusen czeka już 21 lat na jakiekolwiek trofeum. W roku 1993 Bayer zdobył bowiem Puchar Niemiec, ale jest to jedyne trofeum w historii klubu, jakie udało się mu wywalczyć na niemieckim podwórku. Najpopularniejszym określeniem na Leverkusen pozostaje jednak od lat die Werkself, czyli drużyna zakładowa. Wybijcie sobie z głów, że ktoś w Niemczech mówi na Bayer „Aptekarze”, podobnie zresztą, jak nikt nie nazwie w oficjalnej relacji prasowej czy telewizyjnej Hoffenheim „Wieśniakami”, o których w mediach nie mówi się inaczej jak ”die Kraichgauer”, nawiązując do regionu, w którym położone jest Sinshheim.

lautern

Diabeł z Lautern

Ciekaw jednak jestem, czy wiecie, że piłkarze Unterhaching, przez wzgląd na obecną w klubie od lat 60-tych prężną sekcję… bobslejową, nazywani są szyderczo Bobfahrer, czyli bobsleistami, a Freiburg to Bryzgowijscy Brazylijczycy (Breisgauer-Brasilianer)? Piłkarzy ze Schwarzwaldu (Breisgau, w którym leży Freiburg, to jego część) ochrzczono tak na skutek wieloletniego sposobu gry, opartego na dobrym wyszkoleniu technicznym zawodników, wielu podaniach i małych „krakowskich” gierkach. Czasami bywa też tak, że przydomki nadają sobie sami kibice danego klubu, a te potem śmieją im się w twarz. Bochum jeszcze z czasów gry w 1. Bundeslidze to die Unabsteigbaren (Niedegradowalni), ale od tamtych czasów wiele się zmieniło, zaś Bochum to dziś typowy klub-winda, który na zmianę wchodzi i spada z ligi. Choć z tym wchodzeniem ostatnio coraz słabiej. Przydomek jednak nie traci na aktualności, tyle tylko, że ligę niżej… W odwrotnym kierunku poszli natomiast kibice Greuther Fürth. Przez wiele lat gry na zapleczu Bundesligi Gruether Fürth dość regularnie meldował się w czołówce ligi, ale długo nie otarł się nawet o awans. Kibice nazwali zatem swój zespół die Unaufsteigbaren, czyli tacy, którzy nigdy nie wywalczą awansu, bo albo nie chcą, albo nie potrafią. Dwa lata temu ksywka straciła jednak na aktualności.

Dużą dozą kreatywności wykazali się także kibice St. Pauli –  klubu specyficznego pod każdym względem. Opisywałem już kiedyś historię pewnego meczu w Pucharze Niemiec, kiedy to rezerwy tego klubu trafiły na pierwszy zespół i niespodziewanie go ograły. Kibice St. Pauli wysłali jednak protest do DFB, bo w zespole rezerw zagrał nieuprawniony zawodnik i tym sposobem do  kolejnej rundy awansował pierwszy zespół. Do dziś tak naprawdę nie wiadomo, czy St. Pauli nie zakpiło sobie w ten sposób z powagi rozgrywek. Ale wracając do tematu – po tym jak w roku 2002 St. Pauli 2:1 ograło Bayern Monachium, czyli świeżo upieczonego zdobywcę Klubowego Pucharu Świata, w sklepiku klubowym obrodziło koszulkami, szalikami i całą masą innych pamiątek z dumnym napisem Weltpokalsiegerbesieger, co można przełożyć jako „pogromcy zdobywców pucharu świata”. Ale piłkarze St. Pauli to w świadomości niemieckiego kibica przede wszystkim Kiezkicker, czyli piłkarze z osiedla.

Pauli

Takie koszulki można nabyć w sklepiku klubowym St. Pauli

O przydomkach niemieckich klubów można by jeszcze długo. Omówienie ich znaczenia i etymologii to materiał na całkiem pokaźną książkę. Przygotowując się do tego tekstu natrafiłem przy okazji na zabawny materiał dotyczący przydomków poszczególnych piłkarzy z Bundesligi. Możecie być zatem pewni, że do tematu przydomków prędzej czy później jeszcze powrócę.