Kiedy na początku sezonu przeprowadzano różnego rodzaju ankiety wśród ekspertów i obserwatorów Bundesligi, wielu z nich widziało w Werderze zespół, który wraz z Paderbornem spadnie z ligi. Choćby dlatego, że Werder w lecie „grzebał w śmieciach” na rynku transferowym, byle tylko nie popaść w długi. Polityka Zielono-Białych stała w całkowitej sprzeczności z tym, co robiły inne kluby, którym również przepowiadano ciężki sezon. Mający ogromne dziury kadrowe i grający wysoce nieatrakcyjną piłkę Werder, wydał w lecie na transfery niewiele ponad 1,5 mln €, z czego niemal wszystko zapłacono za lewego obrońcę Santiago Garcię. W składzie Wolf i Lukimya, na ławce Dutt, a za biurkiem Eichin – mieszanka zwiastująca kibicom znad Wezery spore emocje, choć nie takie, jakie chcieliby przeżywać. Początek sezonu zgodny z przypuszczeniami. 9 meczów, zero zwycięstw, ostatnie miejsce w tabeli, 100% frustracji… Któż wówczas przypuszczał, że około 100 dni później Werder z kandydata do spadku przeistoczy się w kandydata do europejskich pucharów?
Klucz do tak cudownej przemiany tkwi w wydarzeniach z końcówki października. Zramolały Willi Lemke postanowił ustąpić ze stanowiska szefa rady nadzorczej klubu, a jego następcą została chodząca legenda klubu – Marco Bode. Odejście Lemkego zbiegło się w czasie z pożegnaniem opowiadającego w mediach głodne kawałki Robina Dutta, którego naprawdę nie dało się już ani słuchać, ani oglądać. Bode „na kobyłę” wsadził tych, u których w żyłach płynie zielono-biała krew, czyli byłych znakomitych piłkarzy Werderu, z którymi sam grał i święcił triumfy – Wiktora Skripnika i Thorstena Fringsa. I poszło. Zerknijcie tylko na tabelę uwzględniającą okres pracy wspomnianej trójki w Bremie:
Ci, którzy obserwują na co dzień Bundesligę znają te nazwiska, ale osobom postronnym Gebre Selassie kojarzyć się będzie co najwyżej z etiopskim biegaczem, Lorenzen brzmi jak firma produkująca ciągniki albo sprzęty kuchenne, a Aycicek jak złośliwa zbitka przypadkowo wylosowanych liter albo jak jakiś ananim. Tak, cudu w Bremie dokonano przy użyciu kompletnych anonimów na skalę europejską. 7 zwycięstw w 11 meczach, a w ostatnim czasie passa 4 wygranych z rzędu. Czegoś takiego nie pamiętają chyba nawet najstarsi kibice Bremy. Żre i tyle. Co zrobił Skripnik? Trzy rzeczy. Po pierwsze lekko skorygował ustawienie. Za Dutta Werder grał najczęściej 4-4-2 z dwoma defensywnymi pomocnikami, Skripnik także ustawia swój zespół w takim systemie, ale z jednym defensywnym pomocnikiem (mecz z Leverkusen był tutaj wyjątkiem). Chcemy sami działać, a nie reagować na to, co robi rywal ! – mówi Skripnik i to zdanie chyba najlepiej obrazuje przemianę, jaką przeszedł Werder w ostatnich miesiącach. Za czasów Dutta schowany gdzieś za podwójną gardą i nieudolnie próbujący odrabiać straty po straconym golu, dziś agresywny w środku pola, błyskawicznie przechodzący do ataku po przechwycie, co widać było jak na dłoni przy pierwszym golu w spotkaniu z Bayerem Leverkusen. Po drugie wsłuchał się w głos Galveza, który od początku pobytu w Bremie powtarzał, że najlepiej czuje się jako środkowy obrońca, tymczasem Dutt z uporem maniaka wystawiał go na „szóstce”. Skripnik postawił go na środku obrony i wreszcie defensywa Werderu zaczęła wyglądać przyzwoicie. Po trzecie – zdecydowany kurs na młodzież i to przede wszystkim tę własnego chowu. Do prawego obrońcy Marnona Buscha (rocznik 94), na którego stawiał już Dutt dołączyli jeszcze lewy obrońca Janek Sternberg (92), ofensywni pomocnicy – wspomniany wyżej Levent Aycicek (94) i Özkan Yildirim (93) oraz wykorzystywany najczęściej jako drugi napastnik Melvyn Lorenzen (94). Osobny rozdział to Davie Selke, wyrastający na prawdziwą gwiazdę Bundesligi. Chłopak z rocznika 1995 imponuje już nie tylko warunkami fizycznymi, ale też i umiejętnościami. W 8 ostatnich meczach miał on udział przy 7 golach Werderu – 4 strzelił sam, a 3 dograł. Ulepszona wersja Mario Gomeza? Może jeszcze za wcześnie na takie sądy, ale jestem przekonany, że niebawem kadra Niemiec doczeka się wreszcie „9” z prawdziwego zdarzenia, a Werder zarobi krocie na sprzedaży Selkego. Dortmund? Czemu nie, Immobile i Ramos długo chyba w Dortmundzie nie zabawią. Wolfsburg? Jeszcze chyba nie teraz, ale potencjał ma zdecydowanie większy od Dosta, czy Bendtnera. Schalke? Huntelaar wiecznie żył nie będzie. Bayern? Utalentowani niemieccy piłkarze zawsze trafiają pod lupę tego klubu. Leverkusen? Kieβling coraz starszy i coraz mniej skuteczny. Każdemu z tych klubów w bliższej lub dalszej perspektywie będzie potrzebny taki napastnik.
Skripnik & Frings. Architekci nowego oblicza Werderu (zdj. t-onilne.de)
O tym, że w Bremie chcą stawiać na młodych świadczyć może także zimowe okienko, w którym do klubu ściągnięto wnuczka Uwe Seelera, środkowego pomocnika Levina Öztunaliego (1996) wypożyczonego do końca przyszłego sezonu z Leverkusen, a także bramkarza reprezentacji U-20 Michaela Zetterera (1995) z Unterhaching, wreszcie ogranego już w Bundeslidze, a zepchniętego na bocznicę w Hoffenheim reprezentanta Danii – Jannika Vestergaarda, który początek w Bremie ma taki, że nikt już się za bardzo nie przejmuje kontuzją lidera bloku defensywnego Sebastiana Prödla i tym, czy przedłuży on wygasającą w lecie umowę z Werderem, czy jednak nie, co jeszcze do niedawna było jednym z priorytetów dyrektora sportowego Werderu – Thomasa Eichina.
Werder to dziś zdrowa mieszanka młodości z doświadczeniem, choć celowo omijam słowo „rutyna”. Nawet „doświadczenie” piszę z oporami, bo choćby w niedzielnym meczu z Leverkusen tylko Fritz był zawodnikiem po trzydziestce. Reszta to w zdecydowanej większości zawodnicy w przedziale 25-27 lat, bądź tuż przed nim. Drużyna jest zatem na swoim optymalnym poziomie fizycznym, ale ma też i potencjał, by się rozwinąć. Do niedawna mówiło się o Werderze, że jest to zespół całkowicie pozbawiony gwiazd i trudno z niego kogokolwiek wytransferować za przyzwoite pieniądze. Dziś sytuacja jest zupełnie inna, bo kolejki chętnych będą się ustawiać zapewne nie tylko po Selkego, ale też i po di Santo, Bargfrede, Kroosa, a z czasem może i po Lorenzena, Aycicka, czy Vestergaarda, a nade wszystko Zlatko Junuzovicia – gwiazdy numer 1 Werderu, o ile ten zdecyduje się przedłużyć umowę z Werderem, która wygasa w czerwcu tego roku. A z każdym kolejnym meczem, z każdym kolejnym zwycięstwem, zdaje się to być coraz bardziej realne, mimo zakusów ze strony Borussii Mönchengladbach, Hannoveru 96 i Hamburgera SV.
Pamiętacie pierwszy mecz Skripnika i Fringsa? W Moguncji, wygrany przez bremeńczyków 2:1. Od tego meczu zaczęły się dla Werderu lepsze czasy. Tym razem w Moguncji grała Hertha, której dyrektor sportowy – Michael Preetz skopiował ruch Bode i stołek pierwszego trenera także oddał byłemu piłkarzowi tego klubu, z którym sam grał w Hertcie – Węgrowi Palowi Dardaiowi. Tymczasowo, bo przecież Dardai prowadzi też reprezentację Węgier. Efekt? 2:0 dla Herthy. Metoda na kryzys?