Rok temu byli rewelacją sezonu (przynajmniej do pewnego momentu), dziś są pośmiewiskiem ligi. W poprzednim sezonie potrafili zaskakiwać najlepszych, w tym mają problem ze stworzeniem sobie czystej sytuacji nawet w spotkaniach przeciwko słabiakom, jak w niedzielnym meczu przeciwko Freiburgowi. Latem ubiegłego roku mądrze wydali ledwie 1,5 mln €, przed bieżącym sezonem głupio umoczyli blisko 10 razy tyle, co udowadnia po raz kolejny tezę, że w Bundeslidze z pieniędzmi nie wszyscy sobie potrafią radzić, że zestawię przeciwko sobie Hamburg i Dortmund na jednej szali i Augsburg z Bremą na drugiej.
Widząc grę Herthy ma się wrażenie, że wraca ona do punktu wyjścia, czyli tam, gdzie była 3 lata temu, kiedy to po przegranych barażach z Fortuną Düsseldorf zleciała z hukiem z ligi. Punkty wspólne? A choćby zmiany trenerów. Wówczas mającego całkiem niezły bilans Markusa Babbela (11. miejsce w lidze ze zdobytymi 20 punktami) zastąpił najpierw Michael Skibbe, który przegrał pięć meczów z rzędu i został wyrzucony z klubu, a następnie w roli strażaka zatrudniono Otto Rehhagela, który nie dał już jednak rady powstrzymać pożaru i pozostawił po sobie piłkarską pożogę w postaci spadku stołecznych do 2. Bundesligi. Teraz Preetz, będący klamrą spinającą oba sezony, poszedł drogą Werderu Brema i „na kobyłę” wsadził swojego kolegę z boiska, także byłego piłkarza Herthy – Pala Dardaia, który opiekuje się także reprezentacji Węgier. Ten wkroczył do Bundesligi z przytupem dając kilka mocnych wywiadów, w których przedstawia siebie raczej jako dobrego wujka dla piłkarzy niż zamordystę pokroju Magatha czy mruka jak Luhukay. Mogą jeść, co chcą. Ważne żeby biegali. Ja w czasie swojej kariery żarłem gulasz, a biegałem za trzech. A to pewnie też było niezdrowe. Ciekawy początek, prawda? A potem było jeszcze lepiej, bo Dardai zniósł w zasadzie wszystkie zakazy i nakazy, jakie piłkarzom nakreślił jego poprzednik. Możecie w szatni robić co tylko chcecie. Chcecie zjeść torta? Proszę bardzo. Chcecie nim rzucać po ścianach? Proszę bardzo. Byle tylko wyniki się zgadzały – powiedział piłkarzom podczas pierwszego spotkania. Nie mogli palić papierosów? No to już mogą (Oczywiście, że to niezdrowe. Ale jeśli tętno piłkarza się przez to uspokaja, a piłkarz tego potrzebuje, to dlaczego nie?). Muzyka w szatni? Niech słuchają, czego tam sobie chcą. Smartfony? Spoko, niech sobie używają. Czy to w szatni, czy na kozetce u fizjoterapeuty. Co się mają chłopaki nudzić. Co z Kalou, któremu „trochę” przedłużył się pobyt w Afryce po zdobyciu Pucharu przez WKS? Wróci, kiedy będzie gotowy. Jak tu nie kochać Dardaia?
Dwaj przyjaciele z boiska (zdj. Berliner Zeitung)
Ale są też obszary, w których Węgier dokręca śrubkę. Wysoce negatywnie ocenił on przygotowanie fizyczne swojego zespołu i zwiększył obciążenia treningowe. Przede wszystkim, zamiast pięciu jednostek treningowych w tygodniu, zaordynował zespołowi siedem i to dłuższych, a także zatrudnił specjalistę od przygotowania fizycznego – Hendrika Vietha, którego proponowano także Luhukayowi, ale ten nie był zainteresowany wchodzeniem sobie w paradę w kwestiach przygotowywania zespołu do wysiłku. Zmiana reżimu treningowego póki co dała efekt odwrotny do zamierzonego. Po wygranej 2:0 nad Mainz przyszła bardzo przykra i poniesiona w beznadziejnym stylu domowa porażka z Freiburgiem 0:2. Co na to Dardai? Może za ciężko trenowaliśmy… Warto śledzić w mediach, co chłop mówi, bo zakładam, że do końca sezonu będzie jeszcze w Berlinie dość wesoło. Przynajmniej w prasie.
Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że głównym problemem Herthy jest trener. Większość kibiców winą za obecną mizerię obarcza dyrektora sportowego – Michaela Preetza. Kiedy przejmował klub w czerwcu 2009 roku, Hertha prowadzona przez Luciena Favre’a była czwartą siłą w lidze i szykowała się do rozgrywek ówczesnego Pucharu UEFA. Rok później spadła z hukiem z ligi, do której po roku powróciła, by w kolejnym sezonie znów zlecieć do 2. Bundesligi. Fahrstuhl-Mannschaft – tak niegdyś pisało się w Niemczech o Arminii Bielefeld. Dziś klubem-windą jest właśnie Hertha, bo drużynie grozi trzeci spadek na przestrzeni ostatnich sześciu lat. Preetzowi zarzuca się wiele – brak wyników, brak stylu oraz brak zawodników w kadrze, z którymi berlińscy kibice mogliby się utożsamiać. Widać to zresztą po frekwencji. Stadion Herthy jest jednym z nielicznych, który świeci pustymi miejscami podczas meczów ligowych. Jego obłożenie podczas meczów ligowych sięga ledwie 66%, choć standardem dla Bundesligi jest 90%. Fakt, stadion jest ogromny (blisko 75 tys. widzów), ale i Berlin to potężne miasto…
PRACUJEMY!!! OOOOOOO!!! (zdj. Bild)
Polityka transferowa Herthy rzeczywiście nie robi wielkiego wrażenia. Preetz wydał w tym sezonie na transfery aż 14 mln €, ale trudno te wydatki uznać za udane. Opieranie ofensywy na Julianie Schieberze i będącym już raczej po drugiej stronie rzeki Salomonie Kalou już od samego początku budziło wątpliwości, podobnie zresztą jak zatrudnienie Johna Heitingi. Jego transfer awizowano w mediach jako „królewski”, a dziś Heitinga jest tylko rezerwowym, choć być może pomoże mu zmiana trenera, o ile szybko dojdzie do siebie po leczonym własnie urazie łydki. Trudno natomiast czynić Preetzowi wyrzuty za transfery Stockera i Beerensa. Na papierze wyglądały one bardzo solidnie. Nikt nie mógł przewidzieć, ze o ile Beerens raz na jakiś czas pokaże jeszcze coś ciekawego, o tyle faworyzowany Stocker okaże się kompletnym niewypałem. Na korzyść Preetza trzeba też zapisać politykę finansową klubu. W przeciągu 6 lat wydał on bowiem na transfery nowych zawodników ledwie 27 mln €, za to do kasy klubu z tytułu sprzedanych zawodników spłynęło blisko 50 mln. Finansowo Hertha wygląda dziś znacznie lepiej niż na początku jego rządów, tyle że kibiców interesuje głównie warstwa sportowa. A poczynania boiskowe Herthy ogląda się dziś ze zgrzytaniem zębów i bólem głowy.
Nawet pobieżna analiza możliwości kadrowych Herthy wymusza jednak pytanie, czy może być inaczej. Personalia bowiem nie rzucają na kolana. Bramkarz Kraft jest jednym ze słabszych w lidze. W końcówce ubiegłego sezonu dużo mówiło się o tym, że Hertha szuka nowego golkipera, po czym w grudniu ubiegłego roku… przedłużono umowę z Kraftem do 2017 roku. Środek defensywy w ostatnim czasie tworzy para Hegeler – Brooks. Ten pierwszy w Leverkusen grał w zasadzie wszędzie (najczęśniej jako ofensywny pomocnik), tylko nie na środku obrony, a ten drugi do złudzenia przypomina Rüdigera ze Stuttgartu – młody, skoczny i z talentem, za to niezwykle chimeryczny i popełniający jeszcze dość często proste błędy, jak choćby w spotkaniu z Freiburgiem przy pierwszym golu dla gości. Z przodu jest niewiele lepiej. O Schieberze, Kalou, Sotckerze i Beerensie już pisałem. Do tego należy dołożyć kompletnie nieudany transfer japońskiego skrzydłowego Haraguchiego oraz mogącego grać wszędzie po lewej stronie – nominalnego obrońcy przekwalifikowanego na pomocnika – Nico Schulza, któremu co prawda nie można odmówić chęci do biegania i zaangażowania w grę, tyle że efektów z tego zespół nie ma praktycznie żadnych, bo Schulz na 81 meczów rozegranych przez siebie w Bundeslidze zdobył raptem jednego gola, a dograł ledwie siedem.
Wygrane wyjazdowe spotkanie z Mainz miało być w Berlinie zwiastunem lepszych czasów, ale mecz z Freiburgiem pokazał, że był to jedynie krótkotrwały efekt nowej miotły. Na grę Herthy nie dało się patrzeć. Gospodarze nie stworzyli sobie praktycznie żadnej czystej sytuacji strzeleckiej. No ok, Stocker po zamieszaniu podbramkowym stał z piłką pół metra przed bramką. Nie dało się nie trafić w bramkę, więc Stocker nie trafił… w piłkę. Katastrofa. Redaktor naczelny Spiegla – Peter Ahrens mistrzowsko skomentował poczynania gospodarzy w tym spotkaniu pisząc na twitterze, że jak patrzy się na grę Herthy, to dochodzi się do wniosku, że z Mainz może dziś w zasadzie wygrać każdy (jak to jednym wpisem można pięknie „zhejtować” trzy drużyny :)). Preetz zarzeka się, że Hertha nie spadnie i może mieć rację. Bo Hamburg i Stuttgart są na razie co najmniej równie beznadziejne. Ale faktem jest też, że berlińczycy stąpają po kruchym lodzie i muszą zacząć punktować, a tymczasem na horyzoncie Wolfsburg i Augsburg, a w samej końcówce sezonu pod rząd Bayern, Gladbach i Dortmund. Zazdrościć Dardaiowi nie ma czego.