American dream w odcieniach schwarz-gelb

Tomasz Urban
Tomasz Urban

W kickerze piszą o nieoszlifowanym diamencie, w WAZ-u o wygranym okresu przygotowawczego, w Bildzie, że to najlepsze odkrycie Tuchela, na stronie UEFY o cudownym dziecku europejskiej piłki, a w Süddeutsche Zeitung o uczniu czarnoksiężnika, nawiązując tym samym do tytułu dzieła Johanna Wolfganga Goethego. Jeszcze niewiele ponad półtorej roku temu biegał po boiskach niemieckiej Regionalligi, by tydzień w tydzień stawiać czoła takim tuzom jak FC Memmingen, FC Illertissen czy TSV Rain/Lech i bronić honoru rezerwowego zespołu 1860. Tymczasem w sobotę wraz z nowymi kolegami opędzlował Borussię Mönchengladbach, a zamiast pojedynków z nikomu bliżej nieznanymi hobby-kickerami z Bawarii, musiał stanąć na przeciw Granita Xhaki i Larsa Stindla. No i cóż, trzeba powiedzieć, że nie zrobili przy nim „sztycha”…  

W poprzednim sezonie oglądałem go kilkukrotnie w barwach TSV 1860. Owszem, wiedziałem, że mogą być z niego ludzie piłkarze, ale nie sądziłem, że stanie się to tak szybko. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że chłopak ma ogromny potencjał, ale to samo myślałem oglądając Moritza Leitnera w TSV i jego początki w Dortmundzie. Zresztą defensywnym pomocnikom chyba trudniej się przebić niż skrzydłowym czy napastnikom. Wizytówką graczy ofensywnych są wymierne liczby w postaci bramek i asyst. Julian Weigl goli nie strzela, z asystami też póki co było marnie. A mimo to w trzy miesiące – z anonimowej dla większości kibiców postaci – wyrósł na pierwszoplanowego gracza odrestauro(wy)wanej przez Tuchela Borussii Dortmund. Zluzował w składzie Svena Bendera – Iron-Manniego – niewątpliwie jedną z ikon ery Kloppa. Twardego, niezłomnego, walecznego, ale jednak jednowymiarowego w swojej grze. Takiego, jak tamta Borussia. Ta nowa ma być inna, bardziej wszechstronna. Taka właśnie, jak młodzian spod Alp.

Julian jest uznawany za wychowanka „Sześćdziesiątek”, urodził się jednak w Rosenheim – miejscowości położonej niemal na granicy niemiecko-austriackiej. Z tego samego miejsca w świat wielkiej piłki wyruszyli także kiedyś bracia Benderowie. W 2010 roku, jako czternastolatek, trafił do monachijskich Lwów, ale w międzyczasie odbył jeszcze kilka treningów w Bayernie. Kiedy poszedłem do „Sześćdziesiątek”, miałem porównanie. Tutaj wszystko odbywało się w rodzinnej atmosferze. Zostałem lepiej przyjęty i od razu zapoznano mnie z zespołem. W Bayernie wszystko było takie… powierzchowne… . Początkowo terminował oczywiście w zespołach juniorskich i dopiero z początkiem rundy wiosennej sezonu 2013/2014 został przesunięty do pierwszego zespołu. Tam od razu niemal stał się filarem zespołu prowadzonego wówczas przez Friedhelma Funkela. W lecie 2014 do Monachium zawitał dobrze znany w Gdańsku Ricardo Moniz, na dzień dobry udzielił kilka wywiadów, że interesuje go tylko wygranie ligi z TSV, po czym z 18-latka, który dopiero pół roku terminował w pierwszym zespole, zrobił najmłodszego kapitana w historii klubu. Legenda TSV – Olaf Bodden nie zostawił w prasie na Monizie suchej nitki mówiąc, że to skrajnie idiotyczne dawać opaskę 18-latkowi, tym bardziej jeśli się weźmie pod uwagę, że w zespole jest ktoś taki jak Gabor Kiraly. Moniz oczywiście słowa Boddena miał w dalekim poważaniu, a gdy przegrał dwa pierwsze mecze w fatalnym stylu (między innymi z Kaiserslautern, mimo prowadzenia 2:0 i gry z przewagą jednego zawodnika) wykorzystał nadarzający się pretekst i… odebrał Weiglowi opaskę, przesuwając jego i czterech jego kolegów do drużyny rezerw. Za co? Oficjalnie nie wiadomo do dziś, bo klub nałożył na swoich piłkarzy zakaz wypowiadania się w tej sprawie. Nieoficjalnie natomiast okazało się, że Weigl i jego kumple padli ofiarą gadatliwego… taksówkarza – kibica „Sześćdziesiątek”, który miał donieść w klubie, że obwoził kilku wesolutkich chłopaków późną nocą (czytaj: wczesnym ranem) po mieście… Oczywiście zespół rozlazł się Monizowi w rękach (tym bardziej, że nie był on konsekwentny w swym działaniu i po dwóch meczach przywrócił banitów do kadry) i po 3 miesiącach ekstrawertyczny Holender musiał pakować manatki, wygrywając w międzyczasie tylko jedno ligowe spotkanie. Weigl oczywiście wrócił do pierwszego składu Lwów i był jego podporą niemal w każdym spotkaniu aż do końca sezonu. W Niemczech pojawiły się doniesienia, że o młodziaka w lecie powalczą takie firmy jak Tottenham, Ajax, Liverpool czy Napoli. Pisało się, że są oni gotowi wyłożyć na Juliana 5 mln €. Ostatecznie trafił równie dobrze (a może nawet i lepiej), choć chyba nikt się nie spodziewał, że sprawy w nowym klubie przybiorą tak szybki obrót.

ARCHIV - Fußball 2. Bundesliga 1. Spieltag: 1. FC Kaiserslautern - TSV 1860 München am 04.08.2014 im Fritz-Walter-Stadion in Kaiserslautern (Rheinland-Pfalz). Kaiserslauterns Alexander Ring (r) kämpft mit Münchens Julian Weigl um den Ball. Foto: Uwe Anspach/dpa (zu dpa-Meldung: «1860 München greift nach Fehlstart durch - Fünf Profis degradiert» vom 11.08.2014) +++(c) dpa - Bildfunk+++
ARCHIV – Fußball 2. Bundesliga 1. Spieltag: 1. FC Kaiserslautern – TSV 1860 München am 04.08.2014 im Fritz-Walter-Stadion in Kaiserslautern (Rheinland-Pfalz). Kaiserslauterns Alexander Ring (r) kämpft mit Münchens Julian Weigl um den Ball. Foto: Uwe Anspach/dpa (zu dpa-Meldung: «1860 München greift nach Fehlstart durch – Fünf Profis degradiert» vom 11.08.2014) +++(c) dpa – Bildfunk+++

Najmłodszy kapitan w historii 1860, a może nawet w historii profesjonalnej niemieckiej piłki 

Była gdzieś połowa lipca. Usiadłem sobie przy komputerze by zerknąć, jak tuchelowa Borussia radzi sobie na japońskich saksach. Rywalem jakieś Kawasaki Frontale. Wystarczyło mi 45 minut. Weigl w otoczeniu lepszych piłkarzy niż w TSV i na tle niezbyt mocnych Japończyków po prostu mnie zachwycił, czemu na bieżąco dawałem wyraz na twitterze. Czym? Drobiazgami. Sposobem poruszania się, czytaniem gry, techniką podania, odpowiedzialnością za piłkę i luzem, jaki trudno zazwyczaj dostrzec u 19-letniego gracza formacji defensywnej. Poczułem się trochę jak Franz Smuda, który jak powszechnie wiadomo, piłkarzy rozpoznawał po tym, jak wchodzili po schodach. Weigl w tym krótkim występie pokazał, że ma „to coś”, czego od swoich piłkarzy oczekuje Tuchel, a potem z każdym kolejnym spotkaniem umacniał swoją pozycję w zespole. Świetnie wypadł w dwumeczu z Wolfsbergiem oraz z trzecioligowym Chemnitz w Pucharze Niemiec, w którym wszedł na boisko w 71. minucie, do końca spotkania zaliczył 21 kontaktów z piłką i 100% skuteczność podań (16/16). Ale prawdziwy popis dał w ostatnim spotkaniu z Borussią Mönchengladbach. Wg statystyk Süddeutsche Zeitung (kapitalne obliczenia, można wsiąknąć na dobre. Gorąco polecam!) wykonał w tym spotkaniu 84 podania z których aż 94% trafiło do adresata (statystyki sport1 piszą nawet o 96% skuteczności), a z 21 podań wykonanych na połowie rywala aż 20 było celnych. Długie podania? Raptem jedno. Do tego wykreowane dwie sytuacje strzeleckie. Już wiecie, czemu gra on a nie Bender? Bo lepiej pasuje do stylu gry oczekiwanego przez Tuchela. BVB ma się dłużej utrzymywać przy piłce, ma wiedzieć, kiedy trzeba rywala uśpić kombinacją podań (pierwsza bramka w meczu z Gladbach padła po wymienia 15 krótkich podań, z których 14 miało miejsce na połowie przeciwnika), a kiedy trzeba wyprowadzić błyskawiczną kontrę (gol na 3:0 zapoczątkowany odbiorem Weigla). Do takiej gry potrzeba w środku pola kogoś, kto umie dyktować tempo, kto dobrze się czuje z piłką przy nodze, który potrafi kreatywnie rozwiązywać sytuacje na boisku, kto ma świetny przegląd pola. Weigl ma wszystkie te cechy, znakomity w destrukcji Sven Bender już niekoniecznie.

statywx

Porównanie statystyk Weigla i Xhaki. Młody dortmundczyk lepszy w każdym aspekcie. Zwróćcie uwagę na procent celnych zagrań na połowie rywala (Passquote gegn. Hälfte)

Tuchel zdaje się być zachwycony Julianem i to na każdej płaszczyźnie. – Wiedzieliśmy, co potrafi, inaczej byśmy go nie wystawiali do składu. Jest niezwykle pojętnym i uważnym uczniem. Cieszy go każdy trening, każdy dzień spędzony z zespołem. Do tego jest bardzo dobrze wychowany. To po prostu bardzo sympatyczny chłopak. W podobne tony uderzał po sobotnim meczu Michael Zorc: – To był debiut ligowy robiący wielkie wrażenie. Trzeba mu gratulować, bo naprawdę wyglądało to wspaniale. Patrzysz na niego i masz wrażenie, że on za każdym razem ma jakiś plan. Ale żeby nie przesłodzić – Weigl to nie ósmy cud świata. Ma też i swoje wady. Brakuje mu jeszcze odpowiedniej fizyczności, a to z kolei przekłada się na dość przeciętną jak na defensywnego pomocnika średnią wygrywanych pojedynków, która póki co ledwo przekracza 50%. Weigl jest jednak tego świadomy. Twierdzi, że jego dwaj bracia też do 20-tego roku życia byli „patyczakami”, a dopiero po osiągnięciu tego wieku przybierali męską sylwetkę. Wie też, jak ważna na jego pozycji jest siła fizyczna. W rozmowie z 11 Freunde podkreślał, że najgorzej wspomina pojedynki z Pierrem-Emilem Höjbjergiem, jakie toczył w ramach meczów rezerw „Sześćdziesiątek” z Bayernem: – To zwierzę! Do tego ma wielką jakość w grze. Musiałem z nim walczyć niemal wręcz, przez co zupełnie nie mogłem rozwinąć swoich atutów w grze. No cóż, w 1. Bundeslidze takich Höjbjergów będzie na kopy…

https://www.youtube.com/watch?v=8WEqe40Cql8

Świetna kompliacja zagrań Juliana Weigla z ostatniego meczu z Borussią Mönchengladbach wykonana przez Juliana Karpiuka (@Julianbvb).

Kibice BVB mają jeszcze jeden powód do radości. Procenty skutecznych podań, jakie Weigl wykręca w barwach Borussii, już skłaniają niektórych niemieckich dziennikarzy do refleksji, że Julek może w (nie)dalekiej przyszłości wrócić do stolicy Bawarii, tyle że do jej czerwonej części. Co na to fan Cesca Fabregasa i krajanów z Rosenheim czyli braci Benderów? – Mój ojciec jest zatwardziałym fanem Lwów i ja też zostałem wychowany na ich fana. Subtelnie acz dobitnie, choć pieniądze (czytaj: sportowe perspektywy) zmieniały optykę już nie u takich kozaków. Jedno jest dla mnie jasne jak słońce. Te 2,5 mln € jakie Zorc przelał na konto TSV, to jedna z najlepszych inwestycji dokonanych w ostatnim czasie przez Borussię. Oczywiście, Weiglowi – choćby z racji wieku – będą się zdarzać wahania formy. Będą dołki, będzie ławka, będzie walka o powrót do składu. Ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że jeśli ominą go kontuzje, to za 2-3 lata obok Johannesa Geisa będzie rządził środkiem pola w niemieckiej kadrze, a całe Rosenheim będzie pękać z dumy. Benderowie być może też.