Dlaczego Markus Weinzierl nie zrobiłby kariery w polskiej lidze?

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Kiedy w 2011 piłkarze prowincjonalnego FC Augsburg po raz pierwszy w swojej historii zameldowali się w Bundeslidze, obserwatorzy, kibice i eksperci byli zgodni w osądach. Ich przygoda z najwyższą klasą rozgrywkową potrwa tylko jeden sezon. Podchodzono do nich z rezerwą, nieufnością i przymrużeniem oka, czyli dokładnie tak samo, jak dziś podchodzi się do SC Paderborn. Tymczasem Jos Luhukay i jego dzielni piłkarze poradzili sobie i dość niespodziewanie utrzymali Bundesligę dla Augsburga. W maju 2012 okazało się, że klub opuszczają dwaj architekci historycznego awansu – menadżer Andreas Rettig, który wybrał ciepłą posadkę w DFL oraz wspomniany wyżej Luhukay, który  zrezygnował w pracy w klubie, ponieważ nie podobało mu się, że wiele decyzji podejmowano za jego plecami. O wyborze nowego dyrektora sportowego – Manfreda Pauli dowiedział się post factum, a ten z kolei rozpoczął rozmowy z potencjalnymi kandydatami do gry w Augsburgu bez jakiejkolwiek konsultacji ze szkoleniowcem. Czary goryczy dopełniało opóźnianie podpisów na umowach asystentów Luhukaya. Ostatecznie holenderski trener miękko wylądował w Berlinie, a w Augsburgu nastała era trenerskiego anonima, ściągniętego do klubu z niedalekiej Ratyzbony.

Markus Weinzierl piłkarzem wielkim nie był. Owszem, figurował nawet w pierwszej kadrze Bayernu, ale grał tam tylko w rezerwach. Poza tym zwiedził kilka regionalnych klubów na południu Niemiec, takich jak legendarny Unterhaching, Stuttgarter Kickers, czy wspomniany Jahn Regensburg, gdzie w 2008 roku, w wieku 34 lat, rozpoczął swoją trenerską przygodę. Zostałem rzucony na głęboką wodę, ale nauczyłem się na niej pływać i nie utonąłem – mawiał potem w wywiadach. Po trzech latach pracy wywalczył z klubem awans do 2. Bundesligi, w której jednak nie dane mu było popracować, bo został przechwycony przez Augsburg. A do Ratyzbony trafił później Franciszek Smuda, który – niczym Kazimierz Wielki Kraków – zastał Regensburg drewniany (czytaj: bez szatni), a zostawił murowany (czytaj: z szatnią). Co prawda w III lidze, ale za to szatnia była pierwszoligowa. Od czegoś trzeba w końcu zacząć…

Ale wróćmy do Augsburga i sezonu 2012/2013 z Weinzierlem u steru. Początki były arcytrudne. Z 17 meczów w pierwszej rundzie Augsburg wygrał tylko jeden i z dorobkiem 9 punktów wraz z Greutherem Fürth szorował dno ligowej tabeli. 3 punkty nad nimi znajdował się Hoffenheim, a reszta stawki odjechała w siną dal. W Augsburgu marzono w zasadzie tylko o barażach. Tymczasem nadeszła wiosna i lepsze czasy. Augsburg wygrał 7 meczów, do tego dołożył 3 remisy i z dorobkiem 33 punktów rzutem na tasmę utrzymał się w lidze nawet bez konieczności rozgrywania meczów barażowych. Wszystko to dzięki katastrofalnej rundzie rewanżowej w wykonaniu Fortuny Düsseldorf, która po jesieni miała 12 punktów przewagi nad strefą spadkową, a sezon zakończyła z jednopunktową stratą do miejsca barażowego. Paderborn powinien się zatem mieć na baczności… Kolejny sezon, czyli  2013/2014, to już kolosalny postęp. Augsburg był prawdziwą rewelacją sezonu. Zespół grał nowoczesny futbol bazujący na jak najszybszym odzyskaniu piłki i wyprowadzaniu akcji przez piekielnie szybkich skrzydłowych, którzy modelowo współpracowali przy liniach z ofensywnie usposobionymi bocznymi obrońcami. Ligę ukończono na miejscu 8. mając zdecydowanie bliżej do pucharów niż do walki o utrzymanie. Przy okazji wylansowano kilku świetnych zawodników. Kolejka chętnych po Hahna nie miała końca, a i ofensywnie grającego lewego obrońcę Ostrzolka przygarnął do siebie chętnie i często bez sensu wydający pieniądze Hamburg, mimo iż przecież miał u siebie na tej pozycji byłego reprezentanta Niemiec – Marcella Jansena. Bardzo dobre recenzje zbierali także bramkarz Marvin Hitz, środkowy obrońca Rangnar Klavan, który brylował w całej lidze w ilości wygranych pojedynków, a także augsburski tempomat, czyli Daniel Baier. Po co ten wstęp i grzebanie w historii? Nie tylko po to, by przypomnieć, jak to dawniej z Augsburgiem bywało, ale także po to, by pokazać notoryczny postęp tego zespołu pod wodzą Weinzierla, po to, by pokazać, że trenerowi częstokroć naprawdę warto dać więcej czasu, by popracował z zespołem i poukładał klocki po swojemu. Wyobraźcie sobie analogiczną sytuację w polskiej lidze. Klub X ściąga obiecującego, choć bardzo młodego i niedoświadczonego trenera z II ligi. Ten pierwszą rundę ma fatalną, nic się nie klei. Z pierwszych 17 meczów wygrywa jeden. Ilu prezesów naszych klubów wytrzymałoby w takiej sytuacji ciśnienie, a ilu postawiłoby na efekt „nowej miotły”? W polskiej lidze Weizierla już by na rynku trenerskim nie było. Zaszufladkowano by go jako nieudacznika…

Gdzie jednak znaleźć klucz do tak kapitalnych postępów Augsburga pod wodzą Weinzierla? Odpowiedź jest prosta. W stabilizacji. Zerknijcie na tę grafikę. Przedstawia ona liczbę występów zawodników formacji defensywnej w sezonie 2013/2014.

a13-14

Weinzierl mocno wziął sobie do serca starą piłkarską prawdę, że zespół buduje się od tyłu. Verhaegh, Klavan, Callsen-Bracker, Ostrzolek – każdy kibic w miarę interesujący się Bundesligą wybudzony nagle w środku nocy poda bez zająknięcia optymalne zestawienie formacji obronnej Augsburga. Bo ta formacja to beton. To właśnie tutaj tkwił klucz do kapitalnej wiosny 2012 i świetnego kolejnego sezonu, a także do sensacyjnych bieżących osiągnięć. W ubiegłym sezonie Augsburg stracił 47 bramek, czyli ilość porównywalną do Schalke i Borussii Mönchengladbach, a o niebo lepszą od innych średniaków pokroju Frankfurtu, Hannoveru, czy Freiburga. Weinzierl znalazł optymalne ustawienie i trzymał się go niezmiennie. Ba, trzyma się go do dziś. W miejsce ofensywnego Ostrzolka pozyskał… jeszcze bardziej ofensywnego Babę (4 asysty po 13 kolejkach) i system działa jak działał. Oczywiście, ma przy tym trochę szczęścia, bo długoterminowe urazy omijają jego defensywę szerokim łukiem. Nie zmienia to jednak faktu, że ma Weinzierl wizję i potrafi tę wizję przenieść na zespół. Po 13 kolejkach obecnego sezonu Augsburg ma na koncie 13 straconych goli. Mniej dali sobie wbić tylko Bayern, Gladbach i Wolfsburg, czyli prawdziwe tuzy.

 fca

Średnia pozycji piłkarzy Augsburga z ostatniego meczu z Hamburgiem. Boczni obrońcy – Baba i Verhaegh lubią sobie pobiegać do przodu

Ale zasługi Weinzierla są rozleglejsze niż tylko stabilizacja gry defensywnej. Potrafi on bowiem wznosić piłkarzy na wyższy poziom. Przecież kadrowo Augsburg wcale nie wygląda wspaniale. Hamburg, czy Stuttgart mają na papierze mocniejsze kadry. Jan Ingwar Callsen-Bracker nie zostałby bardzo solidnym ligowym środkowym obrońcą siedząc na ławkach w Leverkusen i Mönchengladbach, Daniel Baier należy dziś do najbardziej cenionych środkowych pomocników w całej lidze. To zawodnik, który swoim stylem gry pasowałby do Bayernu i tylko szkoda, że ma już 30 lat, Halil Altintop przez większość swojej kariery stał w cieniu brata Hamita, ale dziś przeżywa kolejną młodość, a swoja grą nawiązuje do swych najlepszych czasów w Kaiserslautern, czy w Schalke i trudno dziś sobie wyobrazić ofensywę Augsburga bez niego. To wreszcie pod okiem Weinzierla swój American dream ucieleśnił Andre Hahn, a bundesligowe szlify zbiera pozyskany z Leverkusen, gdzie grywał tylko ogony reprezentant młodzieżówki – Dominik Kohr, który wg włoskich mediów trafił nawet do kręgu zainteresowań AC Milan (choć na taki ruch byłoby dla niego o wiele za wcześnie).

Jakim zatem trenerem jest Weinzierl? To przeciwieństwo Kloppa i Tuchela. Testosteron nie kipi mu z uszu ani wtedy, gdy sędzia krzywdzi jego zespół, ani wtedy, gdy Augsburg bije mocniejszych. Kiedy jego Augsburg w minionym sezonie dwukrotnie doprowadzał do remisu w meczu z Borussią w Dortmundzie (a wtedy jeszcze remis z Borussią w Dortmundzie to było coś…), on siedział niczym wryty na swojej ławce. Zdziwionym dziennikarzom odpowiadał po meczu, że cieszył się wewnętrznie, ale nie okazywał radości, bo nie był zadowolony z gry swojego zespołu… Spokojny, stonowany, analityczny, nieco zdystansowany. Widziałem go kiedyś w Sport Studio w ZDF-ie. Sprawiał wrażenie wręcz speszonego zainteresowaniem, jakie wzbudza jego osoba. O jego osobowości dużo mówią też wypowiedzi po ostatniej wygranej nad Hamburgiem: Zdobyliśmy cenne punkty w walce o utrzymanie. Cały czas patrzymy za siebie… W niedzielnym Doppelpassie słowa te idealnie spuentował publicysta Sport1.de Thomas Helmer (który notabene od czerwca ma zastąpić legendarnego Jörga Wontorrę w roli prowadzącego niedzielny program), który stwierdził, że nie dziwi się Weinzierlowi, że patrzy za siebie, bo przed siebie będąc na 4. miejscu w tabeli, za bardzo nie ma już dokąd patrzeć.

Weinzierl pytany o swój warsztat pracy mówi w wywiadach, że najważniejszy jest dla niego dobry kontakt z zespołem, który jednak powinien opierać się na obopólnym zaufaniu, szczerości, wzajemnym szacunku oraz dyscyplinie. Weinzierl zawsze szuka złotego środka. Nie jest bratem-łatą, bo potrafi wyrzucić piłkarza z treningu za spóźnienie, czego doświadczyli w Augsburgu chociażby Amsif czy Bance, a z drugiej strony ma dystans do siebie, czego dowodem chociażby sympatyczna scenka ze świętowania awansu do 2. Bundesligi zainspirowana przez piłkarzy z Regensburga, którzy skacząc wraz z  tysiącami swoich fanów śpiewali swojemu trenerowi w nos Wer nicht hüpft, der geht nach Augsburg! Hey! Hey! czyli znane i lubiane także na naszych stadionach Kto nie skacze ten… (idzie do Augsburga). Nie od rzeczy będzie też wspomnieć, że trudno znaleźć w niemieckiej prasie wywiad z jakimkolwiek piłkarzem, który miał styczność z Weinzierlem, a w którym ów piłkarz wypowiadałby się o nim źle, bądź krytykował jego pomysły. Wiadomo, o obecnym trenerze jak o zmarłym – albo dobrze, albo wcale, ale są piłkarze, którzy nie znają granicy przyzwoitości. Chociażby w Schalke mają kilku takich…

Meisterfeier-des-Magazins-11Freunde-

Obaj panowie mają powody do zadowolenia. Za miniony sezon Reuter został przez magazyn 11 Freunde uznany najlepszym menadżerem w lidze, a Weinzierl najlepszym trenerem. Wyboru dokonywała 21-osobowa kapituła, w skład której wchodzili też piłkarze i trenerzy.

Weinzierlowi w kryzysowym momencie, czyli w grudniu 2012 roku, dobrano do pary doświadczonego dyrektora sportowego, byłego piłkarza Borussii Dortmund, mistrza świata z roku 1990 – Stefana Reutera. Obaj panowie bardzo szybko znaleźli wspólny język. Po dogłębnej analizie gry doszli do wniosku, że trzeba zacząć grać odważniej, a nade wszystko ofensywniej. Zmieniono ustawienie z 4-2-3-1 na 4-1-4-1, określone transferowe priorytety i zaskoczyło. To właśnie wtedy za 250 tys € udało się pozyskać z Offenbach przebojowego skrzydłowego Andre Hahna, który w półtorej roku zrobił w Augsburgu furorę, otarł się o niemiecką kadrę i odszedł do Gladbach za zapisane w klauzuli odstępnego 2,25 mln €. Przebitka dziewięciokrotna, ale Hahn był już wówczas o wiele więcej wart. Przed sezonem 2013/2014 do Augsburga trafili m.in. Altintop, Hitz, Kohr i Bobadilla, czyli czterech podstawowych dziś zawodników rewelacji sezonu. Reuter wydał na nich w sumie niewiele ponad 1,5 miliona €. Pofolgowano sobie dopiero przed bieżącym sezonem. Na nowych piłkarzy przeznaczono aż 10 mln €, ale 2,5 mln € za Babę wróci do klubu ze sporym naddatkiem, a i 1,6 mln € przeznaczone na pozyskanego z Mainz Shawna Parkera mogą się okazać dobrą inwestycją na przyszłość.

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że w Augsburgu posiedli patent na transferową nieomylność. Z pewnością znacznie więcej obiecywano sobie po Timie Matavzu – rekordowym transferze z PSV Eindhoven, za którego Reuter zdecydował się wyłożyć aż 4 mln €. Słoweniec ani nie wywalczył sobie miejsca w podstawowym składzie (mimo nie za silnej konkurencji), ani nie zbiera pochlebnych ocen za swoje występy, ani nie grzeszy skutecznością (tylko 2 zdobyte gole). To kolejny przykład piłkarza robiącego karierę w Eredivisie, którego Bundesliga dość brutalnie weryfikuje. Bas Dost, Luuk de Jong, Mateusz Klich… Ale Matavz ma jeszcze czas. Być może na wiosnę „odpali”, bo teraz leczy kontuzję. Podobnie sprawa ma się z pozyskanym za 1,3 mln € z Gruether Fürth Nikolą Djurdjiciem. W odwodzie jest jeszcze równie… nieskuteczny co koledzy Sascha Mölders. Honor napastników ratuje nieco Raul Bobadilla, zdobywca trzech goli w bieżącym sezonie, ale on biega głównie po skrzydle, a na szpicy występuje od wielkiego dzwonu. Ogółem formacja ataku stanowi dla Reutera i Weinzierla chyba największe wyzwanie i to nie od dziś. W poprzednim sezonie nominalni napastnicy zdobyli dla Augsburga całe 8 goli, w bieżącym (odliczając Bobadillę) 2… Jak widać i bez ataku da się grać z powodzeniem w Bundeslidze. To też chyba pokazuje, jakich cudów dokonuje z tym zespołem Weinzierl.

Niedawno na twitterze przeczytałem takie oto zdanie Piotrka Klamy, redaktora polskiej strony Bayernu Monachium:

klama

Tak. Ja też się zastanawiam. Bo to, że Augsburg staje się powoli za ciasny dla Markusa, to jasne, podobnie jak i to, że Wienzierl świetnie sobie bez Augsburga poradzi. Pytanie natomiast, jak Augsburg poradzi sobie bez niego…