Hamburg. Powrót kostuchy.

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Ileż można pisać o tym samym? Hamburgowi poświęciłem już w tej rubryce kilka tekstów, ale życie niemal co tydzień dopisuje do losów HSV kolejny odcinek.  I to taki w stylu „Mody na sukces”, gdzie impossible is nothing and amazing happens, a jedyna przewidywalna rzecz jest taka, że kiedy na ekranie pojawiają dwie postacie, to można być pewnym, że albo mieli ze sobą romans, właśnie go mają lub za niedługo mieć będą. W Hamburgu zamiast romansów są bójki, zamiast trenera dyrektor sportowy, a zamiast walki o utrzymanie – walka o trenera. Nowego, który nie wiadomo, czy w ogóle do klubu przyjdzie. Pomieszanie z poplątaniem. Tylko Ridge’a i Brooke brakuje.

W mediach sportowych w Niemczech sytuacja HSV zdominowała wszystkie inne wydarzenia, nawet domniemany konflikt piłkarzy Borussii z Kloppem. Wygląda to trochę tak, jak by do świadomości dziennikarzy, kibiców, czy samych piłkarzy HSV dopiero teraz tak naprawdę dotarło, że klub stoi nad przepaścią. Wszyscy sprawiają wrażenie zaskoczonych, że zmiana Zinnbauera na Knäbela nie przyniosła żadnej poprawy, pomijając fakt, że rywalami Hamburga były Leverkusen i Wolfsburg, czyli kluby będące aktualnie w kapitalnej dyspozycji i ogrywające praktycznie każdego w Niemczech. Zresztą – jaki wpływ na wynik zespołu może mieć trener, jeśli piłkarze popełniają na boisku tak katastrofalne błędy jak Djourou w meczu z Leverkusen i Cleber w spotkaniu z Wolfsburgiem? Owszem, może ich nie wystawiać, ale idąc tym tokiem rozumowania, to powinien wszystkie kolejne mecze oddać walkowerem, bo nie miałby kogo wypuścić na boisko. Z natury flegmatyczny, nad wyraz spokojny i zrównoważony Knäbel w pomeczowych wywiadach sprawiał wrażenie człowieka rozjechanego przez walec. Aż żal mi było wysłuchiwać jego wywodu, w którym wyliczał kolejne błędy poszczególnych formacji. Nawet Dietmar Beiersdorfer zapytany przez dziennikarza, co zmieniło się po zamianie szkoleniowców w HSV nabrał wody w usta i wydukał z siebie jedynie to, że wolałby się na ten temat nie wypowiadać. Znamienne.

W tle tej historii pojawia się znowu Felix Magath powracający niczym mara zza światów ilekroć w Hamburgu pali się czerwone światło: – W gruncie rzeczy zawsze jestem gotów pomóc HSV. To mój klub! Magath też jednak nie obiecuje sobie zbyt wiele po końcówce sezonu: – W meczu przeciwko Wolfsburgowi Hamburg grał jak spadkowicz. To nie Wolfsburg był tak dobry, tylko HSV tak słaby. Publiczność była wspaniała, ale od zespołu nie wyszedł żaden pozytywny sygnał. Po tym, co widziałem w sobotę, ciężko przychodzi mi myśleć, że HSV zdoła się jeszcze uratować przed degradacją. Idealnym podsumowaniem szerzącej się beznadziei w mieście nad Łabą był poniedziałkowy „artykuł” w hamburskiej Morgenpost. To jeszcze daje nadzieję kibicom HSV…

mopo

Małym drukiem dopisano, że jeśli ktoś ma jakiś pomysł, to niech sobie wpisze, bo redakcja pomysłów nie ma…

Problemy HSV nie leżą jednak tylko i wyłącznie na boisku. W szatni też nie jest kolorowo. Nerwy puszczają nie tylko kibicom na trybunach, ale i piłkarzom. Bild poinformował, że w przerwie sobotniego meczu doszło w szatni do przepychanki pomiędzy Johanem Djourou a Valonem Behramim. Na krytykę tego pierwszego (swoją droga Djourou krytykujący kolegę z zespołu za błędy trąci tragikomizmem), ten drugi wypuścił najpierw forpocztę w postaci lecących w stronę Djourou butów, a następnie rzucił się na niego z pięściami. Obaj tarzali się po sobie na podłodze, a uspokoili się dopiero wtedy, gdy koledzy z zespołu ich od siebie odseparowali. Wszystkiemu przysłuchiwali się zdumieni gracze Wolfsburga, mający swoją szatnię tuż obok. Efekt był taki, że Hamburg w drugiej połowie zagrał wręcz beznadziejnie, co potwierdzał Heiko Westermann mówiąc, że tak źle w tym sezonie jeszcze nie grali. Czujecie? Hamburg, który notorycznie gra źle lub fatalnie, zagrał najgorzej w sezonie. Kto nie oglądał, niech (nie) żałuje.

djorou

Tak Bild wyobrażał sobie scenkę z szatni HSV w przerwie meczu z Wolfsburgiem

Jak by tego było mało, po meczu doszło jeszcze do ostrej wymiany zdań pomiędzy kibicami i piłkarzami, a najbardziej nerwy puściły Lewisowi Holtby’emu, który podniesionym głosem tłumaczył, że przecież też jest tylko człowiekiem i może mu się trafić słabszy mecz. Nie wyglądało na to, by kibice HSV byli usatysfakcjonowani takim tłumaczeniem…

O tym, dlaczego Hamburg nie szukał trenera, a postawił na ryzykowny wariant z desantem dyrektora sportowego sprzed biurka na murawę, pisałem tydzień temu. Od tygodni w Hamburgu nie mówi się o niczym innym, jak o Tuchelu. Alfred Draxler – naczelny działu sportowego w Bildzie mieszkający na co dzień w Hamburgu – stwierdził w niedzielę w Doppelpassie, że ta cała dyskusja i wyczekiwanie na Tuchela niszczy HSV, bo w zasadzie nikt w klubie nie myśli o tym, jak uratować go przed spadkiem, a jedynie o tym, jak usidlić Tuchela. Co więcej – Draxler i kilku innych dziennikarzy nawoływało Tuchela, aby objął HSV już teraz, skoro – jak informowało Sky w zeszłym tygodniu – i tak jest z nim dogadany, bez względu na to, czy klub spadnie, czy się utrzyma. Przecież klub jest ważniejszy od prywatnych ambicji Tuchela! – grzmiał Draxler zapominając zupełnie, że z tuchelowej perspektywy sprawa wygląda zupełnie inaczej i to HSV w negocjacjach z byłym szkoleniowcem Mainz jest w pozycji klęczącej a nie odwrotnie. Poza tym, Tuchel ma wciąż obowiązujący kontrakt z Mainz do końca sezonu i HSV musiałby pewnie negocjować kwotę, za którą mógłby Tuchela wykupić, co wiązałoby się zapewne ze sporymi kosztami. Ale co tam, pewnie by zapłacił. Tak jak w Rosji nie liczono się w czasie wojny z ludźmi, tak w Hamburgu nie liczą się z pieniędzmi. Wolfsburgowi zapłacono 100 tys. € za to tylko, by Olic mógł wystąpić (czytaj: podreptać po boisku) w meczu przeciwko Wilkom, a 100 milionów długu nie przeszkadza im oferować Tuchelowi kontrakt na poziomie 5 mln € rocznie (na cztery lata, uwzględniając jego sztab) i oddać mu do dyspozycji 25 mln € na letnie transfery. Skrajna desperacja.

W Niemczech dość popularna staje się forsowana i u nas teza, że degradacja do 2. Bundesligi może Hamburgowi wyjść na dobre, ale tak naprawdę nikt na poważnie w to nie wierzy. Thomas Strunz we wczorajszej Spieltaganalyse jednoznacznie stwierdził, że pogląd ten jest totalną bzdurą, a spadek w przypadku Hamburga może oznaczać podzielenie losu TSV, Norymbergi, czy w najlepszym przypadku Kaiserslautern. Spadek dla klubu zadłużonego na 100 mln € oznaczał będzie utratę kolejnych 25 mln (niedawno w prasie niemieckiej pojawiły się wyliczenia, że właśnie tyle na spadku straciłby VfB Stuttgart). Naprawdę nie łatwo byłoby wrócić do równowagi po takim ciosie. Zresztą Schalke czy Borussia Dortmund też przechodziły w swojej historii ciężkie okresy, też do samego końca walczyły o uniknięcie degradacji. Za każdym razem się udawało i w końcu wyszli z bagna. Hamburg pod wodzą Beiersdorfera chce iść tą samą drogą, tyle że na razie nie odnalazł jeszcze  właściwej ścieżki.

Przyznam bez bicia – bardzo podobały mi się letnie transfery Hamburga. Byłem przekonany, że są robione z głową i muszą przynieść pozytywny efekt. Ostrzolek imponował wybieganiem i odważną grą do przodu w poprzednim sezonie w Augsburgu. W Hamburgu gra jak sparaliżowany. Rzadko kiedy zapuszcza się do przodu, a jeśli już to zrobi, to zespół akurat dostaje „gonga”. Nico Müller był chyba najlepszym graczem Mainz. Szybki, bramkostrzelny, sam potrafił przesądzać losy meczu na korzyść drużyny z Moguncji. W Hamburgu jest cieniem samego siebie. W kickerze zbiera same najgorsze oceny i jest dla mnie największym rozczarowaniem tego sezonu – graczem, który w całej lidze zanotował największy regres. Sensowne wydawało się także wypożyczenie Juliana Greena z Bayernu. Zwinny skrzydłowy zwietrzył w Hamburgu szansę na przebicie się do świadomości kibiców Bundesligi, jednak po kilku nieudanych występach usiadł na ławce i nie wstał z niej do dziś. Valon Behrami to walczak, wydawało mi się, że właśnie takiego piłkarza brakuje HSV w środku pola. Walczyć owszem walczy, ale piłkarskiej jakości za wiele nie wnosi. Lewis Holtby? Pamiętam go z występów w Schalke. Był świetny. W Anglii było gorzej, ale wiara w to, że się odbuduje w Hamburgu była spora. Także i u mnie. Nic z tego. Pogrążył się chyba jeszcze bardziej. Tylko 8,5 mln € wydane na Lasoggę wydawały mi się ryzykowne, ale i niepozbawione do końca racji. Wyszło jak wyszło, Lasogga w tym sezonie jest zbędnym balastem. Coraz więcej obserwatorów Bundesligi w Niemczech zaczyna się zastanawiać, dlaczego zawodnicy przychodzący do HSV grają gorzej niż w poprzednich klubach i nikt póki co nie zna na to pytanie odpowiedzi, a ona wydaje się być kluczowa w kontekście sportowej degrengolady klubu w ostatnich sezonach.

lassoga

Kerstin Lasogga – mama i menadżerka Pierre-Michela wygląda tak, jak gra HSV w tym sezonie… 

Czy Hamburgowi znów uda się uciec spod topora? Widząc grający z wielką ambicją Stuttgart, potrafiący w jednym meczu strzelić 18% goli strzelonych przez HSV przez cały sezon, czy Paderborn, które wyrywa z rąk wygraną walczącemu o Ligę Europy Augsburgowi wydaje się, że tym razem nie. Sport1 wyliczył, że szansa Hamburga na utrzymanie wynosi raptem 10%, bo tylko 5 z 51 zespołów w historii Bundesligi, które po 28. Kolejce Bundesligi zajmowały w tabeli ostatnie miejsca ratowały jeszcze swój byt. Patrząc jednak na grę Hamburga od kilku tygodni wydaje się, że nawet i ta statystyka jest dla HSV aż nadto łaskawa. Kojarzycie na pewno obrazek krążący co rusz po internecie, na którym kostucha puka do kolejnych drzwi i zbiera krwawe żniwo w każdym kolejnym pokoju, na drzwiach którego wisi logo danego klubu. Rok temu kostucha najwyraźniej pomyliła drzwi. W tym roku stoi już przy właściwych i właśnie naciska na klamkę…