VfB Duttgart, czyli jaki pan, taki kram…

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Tym razem w Stuttgarcie miało być inaczej, bo przecież ileż można grać o uniknięcie degradacji? Dwa sezony temu udało się utrzymać mimo zdobycia ledwie 32 punktów, które w minionym sezonie oznaczałyby spadek. Sezon 2014/2015 to z kolei horror niemal do ostatniej sekundy sezonu. Utrzymanie zagwarantowała wyjazdowa wygrana 2:1 w 34. kolejce nad SC Paderborn. Byłby remis – nie byłoby Stuttgartu w Bundeslidze. Do nowego sezonu przystępowano z nowymi nadziejami, które zostały dodatkowo podsycone przez udane mecze sparingowe. Zwłaszcza wygrana 4:2 nad występującym w bardzo silnym zestawieniu Manchesterem City zrobiła w Niemczech wrażenie i dodała wszystkim związanym z VfB animuszu. Po trzech kolejkach sezonu można jednak powiedzieć, że zamazała ona tylko obraz zespołu zarówno dyrektorowi sportowemu Robinowi Duttowi, jak i trenerowi Alexandrowi Zornigerowi. Uznali, że da się punktować w Bundeslidze bez środka defensywy. No, nie da się niestety…

Uporządkujmy fakty. W styczniu tego roku nowym dyrektorem sportowym Stuttgartu został Robin Dutt, który kilka tygodni wcześniej został wyrzucony ze stanowiska trenera Werderu Brema. Chwilę po jego odejściu Werder pod wodzą Wiktora Skripnika zaczął prezentować futbol, jakiego w Bremie nie widzieli od dawna. Ofensywny, efektowny, a nade wszystko skuteczny. Z ostatniego miejsca w tabeli Werder szybko wydźwignął się do środka i w końcowym rozrachunku niemal do ostatniej kolejki walczył jeszcze o miejsce w europejskich pucharach. Ale Dutt nie miał powodów do narzekań i szybko zadomowił się w nowym środkowisku. Poczuł się w nim na tyle dobrze, że podczas meczów zajmował miejsce na ławce rezerwowych tuż obok Huuba Stevensa, co chyba niespecjalnie musiało się impulsywnemu Holendrowi podobać, podobnie zresztą jak i to, że w mediach bardzo szybko wypłynęła informacja o jego… następcy. O tym, że Alexander Zorniger, pogoniony przez Ralfa Rangnicka z Lipska z powodu kiepskich wyników, przejmie po sezonie Stuttgart, wiadomo bowiem było co najmniej od marca. Stevens zrobił swoje, utrzymał klub w lidze, po czym zawinął manatki, by objąć stanowisko w managemencie Schalke. A do Stuttgartu zgodnie z oczekiwaniami zawitał Zorniger. Resztę już znacie.

VfB, mimo patronatu Mercedesa i umiejscowienia w bogatym rejonie Niemiec, z jednej strony nie jest finansowym rekinem, z drugiej jednak jest klubem bez długów, o czym wielu w Bundeslidze może tylko pomarzyć. Tym niemniej Stevens rzucił na odchodne kilka cierpkich słów pod adresem Mercedesa mówiąc, że ten mógłby dodać trochę gazu jeśli chodzi o finansowanie klubu. Koncern płaci rocznie na klub „tylko” 9 milionów €, co sprawia, że nie chcąc popaść w długi, trzeba każdorazowo bilansować okienko transferowe. Mimo tego, w tym sezonie Dutt i tak miał do dyspozycji ok 10 mln €, a transfer środkowego obrońcy był priorytetem od samego początku okienka. I tak przez 2 miesiące szukał, szukał i… nikogo nie znalazł. Nawet jasno wyrażana chęć opuszczenia klubu przez Antonio Rüdigera nie nakłoniła Dutta do energiczniejszego działania. W międzyczasie pojawiło się nawet zainteresowanie Michałem Pazdanem, ale ostatecznie w Stuttgarcie uznali, że poradzą sobie tym, co mają. – Rozmawialiśmy z Zornigerem na temat tego, jakiego obrońcy szukamy. Alex powiedział, że powinien być lewonożny, szybki, silny, doświadczony i umieć wyprowadzić piłkę. Uznaliśmy, że wszystkie te kryteria spełnia Adam Hlousek – tak Dutt w ubiegłotygodniowym wydaniu Doppelpassa usprawiedliwiał swoją politykę transferową. A gdybyście nie wiedzieli – Adam Hlousek to nominalny lewy obrońca, zupełnie odstawiony przez Stevensa na bocznicę, który zresztą musiał się przyuczać do gry na tej pozycji, bo z Norymbergi przychodził swego czasu jako… lewoskrzydłowy. Do pary dołożono mu 18-letniego wychowanka – Timo Baumgartla i czekano z nadziejami na ligę. Ta jednak szybko zweryfikowała eksperymentalny duet środkowych obrońców VfB. Trzy mecze, dziesięć straconych goli i cała masa błędów popełnianych przez tę dwójkę (chociażby ostatni mecz z Eintrachtem, w którym Hlousek wbił samobója, a Baumgartl dawał się Castaignosowi i Seferoviciowi ogrywać jak na podwórku) mówią wszystko. Dutt już nie miał wyboru. Musiał na prędce zrewidować plany. Problem w tym, że pomimo sporej finansowej nadwyżki z transferów (ok 10 mln €) i tak miał mocno ograniczone pole manewru, a to dlatego, że na skandalicznych wręcz warunkach sprzedał do Romy wspomnianego wyżej Rüdigera, bo jak inaczej nazwać wypożyczenie 22-letniego reprezentanta Niemiec za 4 mln € (Roma ma dopłacić za rok kolejne 9) w sytuacji, gdy Wolfsburg był gotów od ręki położyć na stół 12 milionów z transfer definitywny?  Ostatecznie w ostatnim tygodniu okienka udało się ściągnąć z Kubani Kransodar Bośniaka Toniego Sujicia. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że postawiono na kota w worku i Zorniger dopiero teraz będzie ów worek rozpakowywał…

Całkiem nieoczekiwanie problemem Stuttgartu stała się też bramka. Mitch Langerak złapał uraz, który wyklucza go z gry jeszcze przez około 2 miesiące, co wydawało się prawdziwym zrządzeniem losu dla naszego Przemysława Tytonia. Niestety – początki Tyotnia w Stuttgarcie są bardzo trudne. Dwa spowodowane karne i kilka straconych goli, przy których nasz rodak mógł się lepiej zachować sprawiły, że w ostatnim dniu okienka Dutt zaczął przebąkiwać coś o możliwości pozyskania następnego bramkarza, mimo iż przecież w kadrze ma ich już trzech. Szczególnie bolesny w skutkach był ten karny z inaugurującego ligę meczu z Kolonią. Stuttgart absolutnie dominował w tym meczu nad rywalem, tworzył sobie mnóstwo sytuacji pod bramką Kozłów i bramka dla VfB wydawała się tylko kwestią czasu. Wystarczyła jedna kontra gości, spóźnione wyjście z bramki Tytonia i wszystko posypało się jak domek z kart…

VfB to w tym sezonie zespół, w którym ewidentnie brakuje odpowiedniego balansu między ofensywą a defensywą. Do przodu Stuttgart potrafi grać niezwykle efektownie, umie długimi okresami czasu dominować w meczu nad rywalem zabierając mu piłkę. Daniel Didavi, Filip Kostić i Daniel Ginczek to gracze gwaratujący naprawdę dużą jakość. Pierwszego chce ściągnąć do siebie Wolfsburg, o drugiego zabijało się w lecie pół ligi (m.in. Dortmund i Schalke), a na trzeciego uwagę zwrócił sam Joggi Löw, choć akurat powołania na mecze z Polską i Szkocją nie dostał. Potwierdzają to zresztą liczby. Stuttgart potrafił zagrać w tym sezonie już 38 kluczowych podań (statystyki squawki). Lepsi pod tym względem w całej lidze są tylko Bayern i Borussia Dortmund. Zorniger preferuje ofensywny styl gry, chce mieć inicjatywę, wysoko pressować rywala i stąd wyprowadzać błyskawiczne kontry. Problem zaczyna się jednak po stracie piłki. Zupełnie nie funkcjonuje to, co Niemcy określają mianem Umschaltspiel, czyli szybkim przejściu z fazy ataku do obrony (i odwrotnie). Dowodem na to niech będzie fakt, że aż 4 gole stracone przez VfB padły po kontrach rywali. Stuttgart próbuje zastosować pressing niemal całą drużyną na zawodniku z piłką. Czasem uda się piłkę odzyskać, a czasem…  Popatrzcie na jeden kadr z ostatniego meczu z Eintrachtem:

vfb2

Tak właśnie padła trzecia bramka dla Eintrachtu. Szybkie wyjście spod źle założonego pressingu i… autostrada do bramki Tytonia

Problemy Stuttgartu jeszcze dobitniej diagnozują statystyki przedstawione w poniedziałek przez sport1. 10 straconych goli po 3 kolejkach to negatywny rekord w historii klubu. 7 z tych 10 goli padło po 69. minucie meczu, co mogłoby sugerować, że piłkarze Stuttgartu nie potrafią regulować tempa gry i nie wytrzymują fizycznie forsowanego w początkowych minutach meczu pressingu (dla odmiany z czterech zdobytych goli aż trzy padły w pierwszych połowach). Zorniger zwraca jednak uwagę na coś jeszcze Stuttgart wygrywa średnio ledwie 43% pojedynków, co jest jednym z najgorszych wyników w całej lidze. – Brakowało nam zdecydowania i determinacji w pojedynkach – mówił na pomeczowej konferencji. Smutna konstatacja dla trenera zespołu nastawionego na pressing i możliwie jak najszybszy odbiór piłki… A z drugiej strony – co tu mówić o taktyce i pojedynkach, jeśli zawodnik pokroju Martina Harnika w takiej sytuacji potrafi przenieść piłkę NAD POPRZECZKĄ?

harnik

Po dwóch pierwszych kolejkach, czyli po meczach z Kolonią i Hamburgiem, prasa w Niemczech pisała, że Stuttgart piłkarsko zasługiwał na 6 punktów, a ma ich okrągłe zero. Po meczu z Eintrachtem i trzeciej porażce z rzędu ton komentarzy przybrał zupełnie inny odcień. Olaf Thon nie ma złudzeń i na pytanie o cel Stuttgartu w tym sezonie odpowiada, że do samego końca będą musieli drżeć o utrzymanie. Thomas Berthold zwraca uwagę na terminarz. Jeśli w meczach z Kolonią, Hamburgiem i Eintrachtem Stuttgart zdobywa zero punktów, to czego spodziewać się po spotkaniach z Bayernem, Dortmundem, Wolfsburgiem czy Leverkusen? Nie zmienia to jednak faktu, że warto w tym sezonie oglądać mecze Stuttgartu, bo…

trela

Trzy mecze, trzy overy, trzy razy bts. Tak, Stuttgart będzie w tym sezonie łakomym kąskiem dla tych, którzy co tydzień chcą puszczać bukmacherów z torbami…