A w Schalke jak w Archeo. Burdel…

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Można by powiedzieć, że Schalke 04 to taki niemiecki odpowiednik poznańskiego Lecha. Ogromny klub z bogatą tradycją, wielką rzeszą kibiców, świetną akademią dla młodzieży i sporymi jak na krajowe podwórko możliwościami finansowymi. Znacznie większymi, niż niemal wszyscy w lidze. A teraz wyobraźcie sobie, że ten Lech od 53 lat nie wygrywa mistrzostwa, a w lidze daje się wyprzedzić na koniec sezonu dajmy na to takiemu Podbeskidziu (coś jak Augsburg?) i zamiast walczyć o najwyższe cele, błąka się gdzieś w okolicach szóstej lokaty. Coś z tym Schalke jest nie tak i to od lat.

Co jeszcze łączy Lecha z Schalke? Poniekąd polityka transferowa. Tak jak Lech od czasu odejścia Rudnewa bezskutecznie poszukuje skutecznego napastnika, tak Schalke zupełnie sobie nie radzi ze znalezieniem drugiego Farfana (choć patrząc na niedzielne wyczyny Huntelaara – skutecznego napastnika też potrzebują jak tlenu).  Gra skrzydłami kuleje od dawna, a granie po jednej stronie Choupo-Motingiem i po drugiej Maxem Meyerem to robienie krzywdy nie tylko drużynie (w tym pierwszym przypadku), ale też i samemu piłkarzowi (w tym drugim). Menadżer zespołu Horst Heldt od dawna jest wśród kibiców na cenzurowanym, bo zbyt często myli się w kluczowych decyzjach. Owszem, trzeba mu też oddać, że za jego rządów Schalke w znaczący sposób zredukowało swoje zadłużenie. W 2010, a więc jeszcze przed erą Heldta, wynosiło ono nieco ponad 230 mln €. Dziś szacuje się je na około  150 mln €, a w perspektywie pojawiają się rozmowy o przedłużeniu umowy sponsorskiej z Gazpromem i zastąpieniu adidasa amerykańską firmą odzieżową Under Armour, które to umowy gwarantowałyby klubowi znacznie większe wpływy niż ma to miejsce obecnie. Tego wszystkiego nie można przeoczyć. Pozytywnie trzeba też ocenić niektóre transfery. Ściągnięcie Johannesa Geisa z Mainz czy Leona Goretzki z Bochum z pewnością można wpisać w klubową strategię stawiania na młodych, bardzo zdolnych zawodników, którzy mają potencjał, by w przyszłości stanowić o sile niemieckiej kadry. Problem w tym, że takich strzałów na przestrzeni ostatnich lat było stanowczo za mało. Zamiast nich, przez lata sprowadzano do klubu zupełnych przeciętniaków, takich jak Adam Szalai,  Felipe Santana, wspomniany wyżej Eric Maxim Choupo-Moting czy Christian Clemens, wydając na nich nierzadko masę pieniędzy. O sprowadzeniu Kevina Prince’a Boatenga nawet już nie wspominam, bo to historia sama w sobie.

Niemniej jednak, dla kibica zasiadającego co dwa tygodnie na Veltins Arenie, liczy się przede wszystkim to, co widzi na własne oczy. To, co dzieje się na boisku a nie w gabinetach. To, co zobaczy w poniedziałek w gazecie spoglądając na tabelę a nie to, co wyczyta w periodyku ekonomicznym zajmującym się stanem finansowym poszczególnych podmiotów czy klubów piłkarskich. Dla niego ważne jest to, by spojrzeć czasem z góry na sąsiadkę z Dortmundu, by podstawić nogę mocarzowi z Monachium, by regularnie bić się w Lidze Mistrzów z najlepszymi klubami w Europie.  A co widzi? Przychodzi na stadion stęskniony piłki po zimowej przerwie i ogląda przykre 1:3 ze słabym Werderem.

Wynik ten to także po części pokłosie dwóch ostatnich okienek transferowych. Przez niemal całe lato Andre Breitenreiter ustawiał zespół pod Juliana Draxlera. To on miał być centralnym punktem drużyny w ofensywie, to właśnie ta lewa strona w osobach najlepszych kumpli – Draxlera i Kolasinaca – miała napędzać ataki drużyny z Gelsenkirchen. Heldt nie oparł się jednak pokusie 36 mln € i dosłownie za pięć dwunasta oddał swoją perłę do Wolfsburga. Zarobek oczywiście godziwy, ale wytransferowanie Draxlera w samej końcówce okienka sprawiło, że za późno było już na szukanie następcy i całą jesień Schalke męczyło się niemiłosiernie z grą do przodu, zdobywając w 17 meczach jesieni ledwie 23 bramki. Tyle samo, co przeciętne Mainz a mniej niż nastawiona raczej na uważną defensywę Hertha. Nie mogło być inaczej, skoro na skrzydłach Breitenreiterowi pozostali jedynie Leroy Sane, wspomniany wyżej Choupo-Moting i kompletnie nieprzydatny Sidney Sam. Najdobitniejszy przykład na jesienny bałagan panujący w klubie z Gelsenkirchen to derby z Borussią w Dortmundzie. Na środku obrony defensywny pomocnik (Neustädter), w środku pomocy lewy obrońca (Kolasinac), na skrzydłach środkowy napastnik (Di Santo) i ofensywny środkowy pomocnik (Meyer), a w ataku obok Huntelaara skrzydłowy (Sane)…

Wydawało się, że zimą zaległości zostaną nadrobione. W końcu za Draxlera przytulono solidny grosz, a o tym, że zespół wymaga korekt nie trzeba było chyba nikogo specjalnie przekonywać. W międzyczasie ciężkiej kontuzji uległ Matija Nastasić, a ostatnio także Benedikt Höwedes i potrzebą chwili zdawało się być pozyskanie solidnego środkowego obrońcy. Tymczasem do zakończenia okienka pozostał raptem tydzień, a transferu środkowego obrońcy faktycznie dokonano, ale z klubu. Do Frankfurtu na wypożyczenie oddany został Kaan Ayhan i Breitenreiter z grona środkowych obrońców ma na chwilę obecną do dyspozycji Joela Matipa, który chętnie zmieniłby już otoczenie, Romana Neustädtera, który jest defensywnym pomocnikiem i jako środkowy obrońca prochu z pewnością nie wymyśli, a także Marvina Friedricha i Thilo Kehrera – młodych i kompletnie niedoświadczonych wychowanków. Przeraźliwie licho jak na klub z aspiracjami sięgającymi gry w Lidze Mistrzów. A Heldt wciąż szuka i strzela po omacku. A to Carlos Zambrano z Eintrachtu, a to John Brooks z Herthy, a to Kevin Wimmer z Tottenhamu, a to Serdar Tasci ze Spartaka. Analizuje, rozmawia, negocjuje. A czas ucieka…

A co ze skrzydłami? W zasadzie podobnie. Wzmocniono je tylko ściągniętym z drugoligowej Norymbergi aż za 7 mln € Alessandrem Schöpfem, który jest przecież jedną wielką zagadką, jak zresztą każdy gracz wyłowiony w niższej lidze. Younesa Belhandy nie liczę, bo to raczej gracz z pozycji numer 10, czyli konkurent dla Maksa Meyera. Nie sądzicie, że trochę brak w tym wszystkim logiki?

Zresztą patrząc na Schalke widać wyraźnie, że w zespole brakuje trochę charakteru. Brakuje kogoś, kto wziąłby tych wszystkich młodzieniaszków za mordy, pociągnął zespół w trudnym momencie, zbeształ raz i drugi, postraszył rywala ostrzejszym wejściem. Sami grzeczni chłopcy z sąsiedztwa. Nie bez przyczyny Heldt mówił, że szuka „wojownika” do zespołu.  Szuka już drugie okienko. I znaleźć nie może. Wydawało się, że takim piłkarzem może być Gökhan Inler z Leicester City, z którym toczono zaawansowane rozmowy. W jednej chwili jednak Schalke wycofało się z tego transferu, a agent Szwajcara nie pozostawił na Heldtcie w prasie suchej nitki za sposób, w jaki macher Schalke prowadził z nim rozmowy.

Osobną kwestią pozostaje sprawa Andre Breitenreitera. Coraz donośniejsze zdają się być głosy, że nie jest to trener na miarę takiego klubu jak Schalke. Fajny, swojski, szybko się zżył ze środowiskiem, ale do prowadzenia klubu z aspiracjami potrzeba chyba czegoś więcej. W lecie wzięto go nieco z konieczności. Albo inaczej –  z braku lepszych pomysłów u Heldta. Nikt nie ukrywał, że Schalke w pierwszej chwili kierowało swoje oczy na Tuchela czy Weinzierla. Z tym drugim podjęto nawet rozmowy. Ostatnio do prasy wyciekła informacja, że Heldt wolał nawet Saschę Lewandowskiego niż Andre Breitenreitera, ale weto postawił szef klubu – Clemens Tönnies. No i stanęło na trenerze spadkowicza z ligi. Do tego sezonu Schalke i Dortmund startowały niemal z jednego pułapu. Podobne miejsca w poprzednim sezonie, Liga Europy zamiast Ligi Mistrzów, nowi trenerzy… Gdzie jest dziś Dortmund z Thomasem Tuchelem, a gdzie Schalke z Andre Breitenreiterem? Oczywiście to lekkie uproszczenie, ale pomijając Sane, o którym już najpóźniej od zeszłego sezonu było wiadomo, że to talent najczystszej wody, czy którykolwiek z piłkarzy Schalke zanotował indywidualny postęp pod okiem obecnego szkoleniowca? Czy Schalke zrobiło kolektywnie choć jeden krok naprzód? Czy rozwinęło się taktycznie? Na żadne z tych pytań nie da się odpowiedzieć twierdząco. Klub w najlepszym wypadku stoi w miejscu, a że konkurencja nie śpi…

No i ostatnia sprawa. Trener Breitenreiter wypada znacznie lepiej wtedy, gdy nie zabiera głosu. Bo nawet jeśli ma dobre intencje mówiąc przed derbami, że to Borussia Dortmund jest ich zdecydowanym faworytem i ona musi wygrać, a Schalke tylko może, nawet jeśli prawdą jest, że Borussia Dortmund powinna dziś stanowić wzór do naśladowania dla Schalke, to takich rzeczy najzwyczajniej w świecie nie wypada mówić będąc trenerem Schalke. To, co uchodziło w Paderborn (pamiętacie jak w zeszłym sezonie dziękował na konferencji Guardioli po porażce 0:6 za udzieloną lekcję futbolu?), w Gelsenkirchen niekoniecznie trafi na podatny grunt. Kibice Schalke są bowiem zbyt dumni na to, by wysłuchiwać peanów pochwalnych pod adresem największego wroga.