cHaoSV Hamburg

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Niedziela, godzina 17:56. Na moim timelinie na twitterze co chwilę wyświetla mi się słowo „Rekord”. Hamburger SV przeszedł właśnie do historii. Wymazał z kronik 35-letni wyczyn VfL Bochum, które nie potrafiło u progu sezonu 1979/1980 przez 475 minut trafić do bramki rywala. W Hamburgu zadbali o to, by kolejni żądni rekordu śmiałkowie nie mieli lekko i wywindowali go do poziomu 507 minut, czyli do blisko 8,5 godziny. Wyobraźcie sobie – zasiadacie w sobotę o 15:30 przed telewizorem, włączacie mecz swojego klubu i czekacie do 23:57 na pierwszego strzelonego przezeń gola… Pierwszy z gratulacjami pospieszył Bild. Popatrzcie na logo klubu:

bild

Eleganckie kobiety w pięknych tutaj toaletach, eleganccy mężczyźni – białe koszule, wspaniałe krawaty, a jednak nie będzie radości. Tu już przygotowane za mną wielkie przyjęcie, miały być szampany… – pamiętacie to? Na pewno. Komentarz Tomasza Zimocha z meczu Widzewa w Kopenhadze przeciwko Brondby zna przecież każdy. To klasyk. Cytat ten przypomniał mi się w niedzielę po zakończeniu ostatniego meczu 6. kolejki Bundesligi pomiędzy Hamburgiem a Eintrachtem. W Hamburgu nikt na szampany raczej nie liczył, od Ligi Mistrzów znacznie bardziej prawdopodobna jest bowiem obecnie 2. Bundesliga, choć przecież w lecie powiało optymizmem. Klub zrobił, wydawałoby się na pierwszy rzut oka, wreszcie mądre transfery, na które wydano blisko 30 milionów euro, jego prezydentem został Dietmar Beiersdorfer, którego główną zasługą było wyciszenie medialnego wrzasku, jaki zrobił się wokół HSV po ubiegłym sezonie, w którym cudem i dzięki wstawiennictwu bożemu uratowano się przed degradacją, bo przecież jeszcze nigdy w historii 27 punktów nikomu nie wystarczyło do utrzymania się w Bundeslidze i teraz miało być już tylko lepiej. Czemu nie jest?

Dom buduje się od fundamentów, a w Hamburgu zaczęli od dachu. Postawili na ofensywę, zupełnie zapominając o trzeźwym spojrzeniu na swój blok obronny. I co z tego, że z przodu gra Nico Müller, że wspiera go Lewis Holtby, że Pierre-Michel Lasogga wreszcie ma wolną głowę od transferowych plotek, że szklany Ilicevic ma na skrzydłach alternatywy w postaci Zoltana Stiebera i Juliana Greena? Co z tego wreszcie, że w środku pola robi co może Valon Behrami? Wszystko na nic, jeśli za plecami mają takich gagatków jak Djourou i Westermann, którzy w każdej chwili są w stanie „zdetonować bombę” i zniweczyć wysiłek całego zespołu? Żeby nie było – środek obrony też wzmocniono uzupełniono. Tuż przed zakończeniem okienka transferowego do drużyny dołączył Brazylijczyk Cleber Reis. Problem w tym, że na jego tle nawet rzeczony wyżej Djourou wygląda na defensywną opokę, a to, co Brazylijczyk wyczyniał w meczu z Frankfurtem pod własną bramką skłaniało mnie do stawiania sobie pytania,  czy ów piłkarski wynalazek to bardziej kabareciarz, czy jednak sabotażysta. Po co wreszcie wydawano pieniądze na ofensywnie grającego po lewej stronie Ostrzolka, mając w kadrze dwóch zawodników o podobnej charakterystyce, czyli Jansena i Jiracka?

Przyznaję bez bicia – sam uległem magii nazwisk. Nie wierzyłem, że z takimi graczami jak Lasogga, Müller, Holtby, Jansen czy Behrami można zagrać drugi raz z rzędu tak katastrofalny sezon. Teraz już taki pewien nie jestem. W lecie z obozu Hamburga dochodziły głosy, że Djourou z Kacarem tworzą na środku defensywy naprawdę solidny duet. Kłopot w tym, że Kacar na krótko przed ligą zerwał więzadła w kolanie, a Djourou wrócił do Westermanna i do starych błędów.

Ale Hamburg ma poważniejsze problemy niż „tylko” źle skonstruowana kadra. Ryba jak wiadomo psuje się od głowy, a tę hamburską od dawna toczy ciężki nowotwór. Klub jest zdany na łaskę Klausa-Michaela Kühne, który formalnie nie pełni w HSV żadnej funkcji, ale pociąga za wszystkie sznurki i wymusza na radzie nadzorczej niemal wszystkie strategiczne decyzje. Dlaczego? Bo daje pieniądze. A zadłużony na przeszło 100 mln € klub łaknie każdego centa. To właśnie dzięki jego pieniądzom sfinansowano letnie transfery, to właśnie on namaścił Beiersdorfera na prezydenta klubu, a potem jego rękoma wyrzucił z klubu najpierw Kreuzera, a potem Slomkę. Kühne to wśród kibiców HSV postać bardzo kontrowersyjna. Spora część fanów chciałaby pełnego uniezależnienia klubu od dziarskiego staruszka, ale w zaistniałej sytuacji finansowej klubu to praktycznie niemożliwe. Pospolita kwadratura koła.

kreuzerslomka

Odpaleni przez Kühne…

W zeszłym tygodniu  Kreuzer udzielił głośnego wywiadu dla Sky90, w którym opowiedział o kulisach swojej pracy w Hamburgu i o tym, w jaki sposób został potraktowany przez Kühne. „- Rozmawiałem z nim raz telefonicznie i to była sympatyczna rozmowa, ale trzy dni później się wszystko zaczęło. Dowiedziałem się z prasy, że jestem trzecioligowym managerem i że sobie nie poradzę. Wielokrotnie chciałem do niego polecieć i z nim porozmawiać, ale nie życzył sobie tego. Temat Kreuzera był dla niego zakończony”. Ponadto Kreuzer przypomniał, że w dniu rozpoczęcia przygotowań do nowego sezonu Kühne oznajmił na łamach prasy, że Slomka musi koniecznie odejść, a sam Kreuzer miał w tej sprawie związane ręce, bo mimo iż czuł, że powinien bronić swojego trenera, to nie mógł nic zrobić, bo Hamburg potrzebował od Kühne pieniędzy na transfery… Żeby było jeszcze ciekawiej, to ostatnio magazyn Stern dotarł do maili wysyłanych w lecie przez Kühne do rady nadzorczej HSV, w których charakterny 77-latek uzależniał swój finansowy udział w wykupieniu Lasoggi od zwolnienia Kreuzera. Kiedy już się pozbył Kreuzera, to zaczął dybać na Slomkę. A że ten potrafił przegrać u siebie z traktowanym w Niemczech z mocnym przymrużeniem oka Paderbornem 0:3, to nie było na co czekać. Inna sprawa, że okoliczności zwolnienia Slomki były także kabaretowe. Po przegranym meczu z Hannoverem szef rady nadzorczej HSV – Karl Gernandt powiedział, że Slomka na 120% zasiądzie na ławce w najbliższym meczu z Bayernem. Ile warte jest hamburskie 120% okazało się dwa dni później, kiedy to Slomka został zluzowany przez trenera zespołu U-23 Joe Zinnbauera. Niemieccki twitter miał ubaw po pachy. Pisano, że Hamburg na pewno, bo na 120%, nie spadnie z ligi… Dopiero po zwolnieniu Slomki wylało się z szatni Hamburga szambo. Okazało się, że piłkarze nie cierpieli swojego pryncypała, który miał otwarty konflikt z Lasoggą (ten nie mógł mu zapomnieć, że Slomka nie zważając na uraz Lasoggi nie pozwolił mu przerwać treningu i zejść do szatni), notorycznie upokarzał Kerema Demirbaya, uprzednio nachalnie namawiając go na zmianę agenta i przejście do stajni Haruna Arslana (oczywiście agenta Slomki). Kilka dni później Beiersdorfer, który wcześniej piastował w klubie funkcję dyrektora sportowego, niechętnie, ale jednak potwierdził w Bildzie, że w 2008 Hamburg był dogadany z Kloppem. Beiersdorferowi nie spodobała się jednak… aparycja obecnego trenera BVB. Skaut wysłany do Mainz miał zaraportować, że Klopp chodzi ciągle nieogolony, a  do tego w podartych spodniach i Beiersdorfer odstąpił od umowy. Przecież światowy Hamburg to nie miejsce dla kloszardów…

Sprawy organizacyjne to jedno, kwestie szkoleniowo-kadrowe to drugie. Trudno w to uwierzyć, ale Joe Zinnbauer to trzynasty szkoleniowiec Hamburga od roku 2008, czyli w przeciągu 6 ostatnich lat! W bieżącym wieku tylko Kurt Jara i Thomas Doll pracowali z klubem dłużej niż 2 lata. Trudno się zatem dziwić, że przy takiej polityce personalnej klub popadł w chaos i długi, bo przecież zwalnianym trenerom trzeba płacić odprawy, bądź spłacać do końca ich kontrakty. Dodajmy do tego jeszcze ogromne pieniądze przeznaczane na nowych zawodników (w lecie Hamburg wydał na nowych graczy 30 mln €, a Werder dla porównania… 1,6) i na gaże dla nich. Dość powiedzieć, że przez 6 ostatnich sezonów Hamburg wydał w sumie (wyliczenia na podstawie danych z transfermarkt.de) na nowych zawodników aż 114 mln €. W tym samym czasie Werder Brema upłynnił tylko 63 mln €. Ale Hamburg to Weltstadt. Tam kochają blichtr, przepych i mamonę. Nawet jeśli to mamona Kühne.

Piłkarsko w bieżącym sezonie za wesoło nie jest, choć analizując statystyki wielkiego dramatu też nie ma. Pomysł na grę HSV? Nikt w lidze nie bije tyle dośrodkowań w pole karne, co Hamburg. W dotychczasowych 6 spotkaniach piłka latała po przedpolu bramki rywali aż 86 razy, niestety ani jedno z tych dośrodkowań nie okazało się na tyle dokładne, by Lasogga, bądź wchodzący w drugie tempo Müller, Stieber, czy choćby Holtby zamienili je na gola. Dla porównania gracze Leverkusen dośrodkowywali dotychczas tylko 33 razy, a Schalke 34. W pozostałych statystykach Hamburg wcale nie wygląda gorzej od reszty i plasuje się właściwie w każdym wskaźniku w środku stawki, czyli tam, gdzie powinien być patrząc na jakość kadry. Czyżby więc faktycznie czynniki pozapiłkarskie decydowały o fatalnych wynikach?

Zastanawiałem się ostatnio, jaki trener byłby dla Hamburga odpowiedni. Nie dał rady młody trener sprawdzony w innym klubie (Fink), nie dał rady trener z nazwiskiem (van Marwijk), nie dał rady warsztatowiec (Slomka), a teraz co najwyżej średni początek zanotował anonimowy Zinnbauer. Ale Zinnbauera chwalą i piłkarze, i Beiersdorfer. Z Bayernem Hamburg po raz pierwszy od niepamiętnych czasów tworzył na boisku drużynę skupioną na wspólnym celu, dzięki czemu udało się wybronić jeden punkt. Tolgay Arslan opowiadał, że po mowie Zinnbauera w szatni miał ciarki na całym ciele, a Westermann cieszył się, że piłkarze wreszcie stanowili jedność na boisku. W Gladbach było niestety gorzej. Choć skończyło się 0:1, to równie dobrze mogło być 0:5, bo Borussia marnowała jedną sytuację za drugą. Przełamanie miało przyjść w meczu z Frankfurtem. Nie przyszło. Porażka w iście hamburskim stylu. Katastrofalne interwencje Clebera, chwilowa radość po golu Müllera i f-e-n-o-m-e-n-a-l-n-y gol Lucasa Piazona z rzutu wolnego w 90. minucie.  Przed meczem Beiersdorfer  zachwalał Zinnbauera twierdząć, że ten tchnął ducha w zespół. Wypada więc wierzyć, że Piazon swoim golem nie odłączył ledwo dyszącego organizmu od respiratora…

Add Comment

Click here to post a comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.