Sensacje XX wieku (XXI zresztą też), Kumbernuss vs Huppenkothen, lekcja niemieckiego dla Trappa, wejście smoka Sadrijaja czyli Puchar Niemiec w wersji light

Tomasz Urban
Tomasz Urban

Sobotnią relację z meczu Hamburga z Paderborn niemiecka telewizja ARD poprzedziła przypomnieniem wydarzeń z roku 2004, kiedy to obie drużyny stanęły naprzeciw siebie w ramach rozgrywek o Puchar Niemiec. Niby zwykły mecz pucharowy, a jednak wywołał burzę w niemieckiej piłce. Do 30. minuty nic nie zwiastowało późniejszego trzęsienia ziemi. Hamburg prowadził 2:0 i miał pełną kontrolę nad meczem, choć już w okolicach 20. Minuty ówczesny trener Hamburga – Klaus Toppmöller przeczuwał, że „coś tu śmierdzi”. Takimi też słowy zwrócił się do sędziego liniowego, ale ten odburknął tylko, by Toppmöller ważył słowa. I wtedy do akcji wkroczył on. „Róbcie coś, a resztę ja załatwię!” rzucił półgębkiem do kapitana Paderborn Thijsa Waterinka i na efekty nie trzeba było długo czekać. Ten wykorzystał pierwszą lepszą okazję do wyłożenia się w polu karnym przyjezdnych, a Robert Hoyzer nie miał zamiaru dłużej zwlekać. Gwizdek, jedenastka, gol na 1:2 i w bonusie czerwona kartka dla najlepszego na boisku Emile’a Mpenzy za to, iż odważył się nazwać rzeczy po imieniu i określić sędziego zaszczytnym mianem „dupka”. Dalej poszło już gładko. Kolejny rzut karny, kilka wyprowadzających z równowagi gości „krzywych” gwizdków i sensacja pucharowa gotowa. 4:2 dla Paderborn, 10 tysięcy € dla Waterinka, kupa kasy dla Hoyzera i jeszcze większa dla reżyserów tego przekrętu i mentorów Hoyzera, czyli braci Ante i Filipa Sapina. Dzień przed meczem zagrali 175 zakładów za ponad 80 tysięcy €. Po meczu byli bogatsi o  blisko 800 tysięcy… Przy okazji utopili także Toppmöllera, dla którego porażka z Paderborn była początkiem końca jego pracy nie tylko w HSV, ale także w Bundeslidze. 2 miesiące po tym meczu został zwolniony, po czym na dobre wypadł z bundesligowej trenerskiej karuzeli. Parszywy los, co?

toppi

Toppi przeczuwał, że Hoyzer od pierwszej minuty „szyje mu buty”…

A skoro już o Hamburgu mowa… Cofamy się w czasie do roku 1974. W drugiej rundzie rozgrywek pucharowych hamburczycy wylosowali VfB Eppingen, czyli kompletnych amatorów z ligi północnobawarskiej. Trener gospodarzy twierdził przed meczem, że jego zespół będzie grał na remis, bo chętnie zagraliby ponownie z HSV, a nigdy jeszcze nie byli w Hamburgu. Nie udało się. Wygrali 2:1, a zapowiadający przed meczem pogrom amatorów napastnik gości Georg Volkert po ostatnim gwizdku sędziego biegł do szatni znacznie szybciej, niż przemieszczał się w trakcie meczu po boisku. Dzielnych amatorów z Eppingen wspomina się w Niemczech do dziś, a tamta wiktoria określana jest mianem „Mutter aller Pokalsensationen”, czyli matką wszystkich sensacji pucharowych, co jednoznacznie nawiązuje do określenia towarzyszącemu pojedynkom Schalke z BVB (Mutter aller Derbys).

Nie myślcie sobie jednak, że tak wyszydzany w ostatnim czasie Hamburg to jedyna „ofiara” losu, pucharu i piłkarskich amatorów. „Trapp zna już trzy słowa po niemiecku – dziękuję, proszę i Vestenbergsgreuth” – pisano w niemieckiej prasie w roku 1994, kiedy to Bayern z Kahnem w bramce, Babbelem, Helmerem, Matthäusem, Hamannem, Schollem i Papinem uległ w I rundzie zupełnym anonimom spod Norymbergi o wspomnianej wyżej malowniczej nazwie. No dobra, może nie zupełnym. W meczu tym wziął udział Harry Koch, który rok później trafił do Kaiserslautern, w barwach którego rozegrał ponad 220 meczów, przeżywając z Czerwonymi Diabłami absolutnie wszystko – zdobycie pucharu, spadek do 2. Bundesligi, awans do Bundesligi,  mistrzostwo Niemiec i grę w Lidze Mistrzów.  Tę złotą bramkę można zresztą zobaczyć poniżej. I do tego jeszcze Bayern w tej dziwacznej żółto-zielonej kolorystyce…

Gospodarze zrobili później wszystko, by zdyskontować swój sukces na arenie ogólnokrajowej. Bild prezentował na swoich łamach zalety regionu (m.in. tanie mieszkania i smaczne jedzenie), a sponsor drużyny – producent herbat wyczuł koniunkturę i wypuścił na rynek herbatę z 10 witaminami o mało wyszukanej nazwie „1:0”. Piłkarsko pogromcy Bayernu też próbowali wyciągnąć ze swej przygody z Pucharem Niemiec „maksa” i przebrnęli jeszcze jedną rundę, ulegając dopiero w 1/8 finału późniejszemu finaliście – VfL Wolfsburg po rzutach karnych.

A propos rzutów karnych… Rok później w Sandhausen miejscowe SV podejmowało VfB Stuttgart. Sam mecz zakończył się wynikiem 2:2, więc przystąpiono dziarsko do wykonywania „jedenastek”. Wykonano ich w sumie… 25 i dopiero strzelający jako dwudziesty szósty  Henrik Herzog ze Stuttgartu nie potrafił jej wykorzystać trafiając piłką w słupek, dzięki czemu Sandhausen wygrało 13:12 i przeszło dalej. Ciekawe rzeczy działy się jednak w tym meczu od samego początku. Stuttgart od 8. minuty grał w osłabieniu po czerwonej kartce dla Franka Verlaata, w 75. minucie Knut Hahn z Sandhausen nie wykorzystał karnego trafiając w słupek bramki, by potem w serii karnych pokonać Marka Zieglera dwukrotnie, a Radosław Gilewicz dostał pospolitą „wędkę” wchodząc na boisko w 70. minucie i opuszczając je w 85…

To teraz o Dortmundzie. Rok 2008. Przy stanie 3:1 dla BVB w 70. minucie meczu z Rot-Weiss Essen Jürgen Klopp postanowił wprowadzić na plac młodego.  Wybór padł na Bajrama Sadrijaja, który zmieniał Nelsona Valdeza. „Idź odważnie na piłkę!” motywował młodego sekundy przed wejściem na boisko Kult-Kloppo. No i młody poszedł odważnie, tylko nie na piłkę, a na nogi rywala i po 15 sekundach mógł spokojnie udać się pod prysznic. Mateja Keżman byłby dumny. Zresztą sami zobaczcie. Nagrywane latarką, ale coś widać:

Z Dortmundem wiąże się jeszcze jedno ciekawe spotkanie. Przenosimy się w czasie do roku 1990. Rywalem BVB czwartoligowy SpVgg Greuther Fürth. Już od 2. minuty „Koniczynki” grały w 10, a mimo to potrafiły sensacyjnie pokonać renomowanego rywala i to aż 3:1, w składzie którego zobaczyć można było m.in. Helmera, Zorca, Povlsena czy Milla, czy Michaela Rummenigge – brata Karl-Heinza. Mecz ten na stałe wszedł do kronik klubu spod Norymbergi i okazał się być kołem zamachowym w rozwoju klubu, gdyż sezon ten zakończył się awansem Greuthera do Regionalligi (ówczesny trzeci poziom rozgrywkowy), a kilka sezonów później Greuther awansował do 2. Bundesligi, niżej której do dziś już nie spadł. Skrót z tego meczu także można zobaczyć w internecie:

A pamiętacie Sergio Ramosa, który upuścił Puchar Króla pod autobus? No to nie był pierwszy, bo wyprzedził go o blisko dekadę Rudi Assauer, który upuścił trofeum podczas przejażdżki odsłoniętym autobusem po mieście w czasie świętowania zdobycia Pucharu Niemiec. Szkodę wyceniono na 32 tys. €, które Rudi wyłożył z własnej kieszeni. W Niemczech popularna była wówczas reklama piwa Veltins z Assauerem w roli głównej, w której mówi: „Nur gucken, nicht anfassen!”, czyli „Tylko patrzeć, nie dotykać!”. Dużo czasu upłynęło, zanim niemiecka prasa przestała łączyć ze sobą oba fakty z życia sympatycznego Rudiego…

A skoro już jesteśmy przy nieszczęśliwych zbiegach okoliczności, to warto także przypomnieć losowanie Pucharu Niemiec z 1999 roku. W rolę „sierotki” wcieliła się niemiecka multimedalistka w pchnięciu kulą – Astrid Kumbernuss, czyli kobieta słusznej postury, wagi i siły. Jedna z kulek otworzyła jej się w ręce będąc jeszcze w bębnie, efektem czego kulomiotka wyciągnęła z niego dwie połówki kuli. Spisano zatem nazwę klubu, który znajdował się w jednej z tych połówek o kontynuowano losowanie. Historia powtórzyła się  jednak przy losowaniu przedostatniej pary. Pani Kumbernuss ponownie wyciągnęła dwie połówki kulki,  ale ku zdumieniu wszystkich, w żadnej z tych połówek nie było karteczki z nazwą wylosowanego klubu. Przerwano więc losowanie i zaczęto wnikliwie analizować jego telewizyjny zapis, z którego po czasie wyszło, że w jednej z połówek kuli, którą odrzucono jako pierwszą, ukryła się karteczka z nazwą Eintrachtu Trier. Ustalono, że trzecioligowy Trier właśnie został wylosowany i zagra z grającym wówczas w Bundeslidze TSV 1860. I wyszło to niebiesko-czarnym na dobre,  bo przeszli oni Lwów i awansowali do kolejnej rundy.

To jednak nie jedyna wpadka, jaka miała miejsce podczas losowań Pucharu Niemiec. W 2011 roku była reprezentantka Niemiec Nia Künzer dolosowała dla piątoligowego Baumbergu trzecioligowego beniaminka z Lipska, czyli popularny RasenBallsport. Zdumienie malowało się na twarzach wszystkich, ponieważ w regulaminie rozgrywek widnieje zapis uniemożliwiający grę przeciw sobie w I rundzie pucharu dwóm amatorskim drużynom. W jaki sposób kulka z karteczką RB Lipsk znalazła się w pojemniku z drużynami rozstawionymi? Okazało się, że „sierotka” Künzer przeniosła ją niechcący w rękawie podczas losowania jednej z poprzednich par do puli z zespołami rozstawionymi. Wylosowaną parę unieważniono, Baumbergowi dołożono drugoligowy Ingolstadt, a RB Lipsk musiało czekać do samego końca losowania na swojego rywala, którym okazał się FC Augsburg.

Warto jeszcze wspomnieć, iż tegoroczną „sierotką” podczas losowania II rundy Pucharu Niemiec była „gwiazda” MŚ – Meksykanka Vanessa Huppenkothen, kibicka Schalke, której ojciec pochodzi z Duisburga.

lacz

Tak zmieniała się twarz niemieckiego futbolu od końcówki  lat 90-tych, aż po dziś dzień. Kolejno: Kumbernuss, Künzer i Huppenkothen. Chyba nikt nie zaprzeczy, że niemiecka piłka staje się coraz piękniejsza i coraz bardziej ponętna…

A skoro już jesteśmy przy telewizji… 26. grudnia 1952 roku w meczu Pucharu Niemiec stanęły naprzeciw siebie St. Pauli i Hamborn 07. Mecz jak mecz. Dziś na taki szlagier to nawet pies z kulawą nogą nie zaszedłby na stadion, a i telewizora pewnie nikt by nie włączył, pomijając oczywiście fanów obu drużyn. Tymczasem spotkanie to przeszło do historii niemieckiej piłki, bo było pierwszym meczem piłkarskim transmitowanym na żywo w niemieckiej telewizji NDWR (poprzednik ARD). Warto dodać, że w całym kraju zarejestrowanych było wówczas ledwie 4,5 tysiąca telewizorów, a mecz z wysokości trybun oglądało 4 tysiące widzów.

Zresztą St. Pauli także zasługuje na swoją odrębną wzmiankę w tym tekście, bo to dość… specyficzny klub. Przykład? W roku 1969 St.Pauli rozgrywało mecz rundy wstępnej Pucharu Niemiec i dość niespodziewanie przegrało z niskonotowanym rywalem. Działacze brązowo-białych nie dali jednak za wygraną i złożyli do DFB protest z żądaniem weryfikacji wyniku na korzyść ich zespołu, ponieważ w zespole rywali grać miało w tym meczu trzech nieuprawnionych zawodników. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że rywalem pierwszego zespołu St. Pauli był w tym meczu… amatorski zespół tego klubu. Protest oczywiście został oddalony…

Na koniec wrócę do Bayernu i do meczu, który oglądałem. W roku 2010 piątoligowa Germania Windeck wygrała los na loterii wylosowując za rywala monachijskiego giganta. Na trybunach RheinEnergy Stadion w Kolonii pojawiło się aż 41 tysięcy widzów (!), co jest do dziś rekordem, jeśli chodzi o publikę zgromadzoną na meczu amatorskiego klubu,  a naprzeciw byłego reprezentanta Polski – Mariusza Kukiełki, który dowodził w tym meczu defensywą gospodarzy stanęły takie gwiazdy jak Klose, Ribery, Schweinsteiger, Müller czy Kroos. „Mario” (dziś Wisła Sandomierz) radził sobie w tym meczu całkiem nieźle, ale w 44. minucie uprzedził go Miro Klose i napoczął amatorów. Skończyło się tylko 0:4, choć Heinz-Georg Willmeroth – szef Germanii żartował sobie w przedmeczowej pogawędce z van Gaalem, że jeśli ten mu na piśmie zagwarantuje, że będzie tylko 5:0 dla Bayernu, to on to na miejscu podpisze. Przychody Germanii z tego spotkania wyniosły niewiarygodne 800 tysięcy €, a warto dodać, że rok wcześniej było niewiele gorzej, bo los skojarzył ich z Schalke. I teraz najlepsze – z tych 800 tysięcy €, po odliczeniu kosztów organizacji meczu, Germania zarobiła na czysto ledwie 100 tys €. I tak nieźle jak na jeden mecz. Wystarczyło to na przykład na zakup ośmioosobowego busa dla drużyny juniorów. Tutaj skrót z tego spotkania:

To co, przekonałem Was tym małym historycznym wycinkiem, że Puchar Niemiec to rozgrywki z duszą? Warto je śledzić. Choćby po to, by zobaczyć kolejną „sierotkę”. Pani Huppenkothen wysoko zawiesiła poprzeczkę…

Add Comment

Click here to post a comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.